Od pamiętnego meczu Lechii z Cracovia w 2. kolejce obecnego sezonu w drużynie krakowskich "Pasów" doszło do istotnych zmian. Zaraz po pogromie w Sosnowcu prace stracił ówczesny trener Cracovii Artur Płatek. Drużynę przejął stary wyjadacz trenerskich ławek Orest "Cudotwórca" Lenczyk, który już w swoim debiucie potrafił podnieść zespół o kilka ładnych poziomów i wywieźć cenny punkt z Łazienkowskiej w Warszawie. Mało tego już w kolejnym meczu drużyna prowadzona przez Lenczyka sprawiła olbrzymią niespodziankę wygrywając w Sosnowcu z Lechem Poznań. Warto przypomnieć, iż Lechia od czasu powrotu na piłkarskie salony nie wygrała jeszcze ani razu z wielką trójką Wisłą-Legią-Lechem.
Cracovia niesiona zwycięską falą czterech zwycięstw (wygrała swoje mecze kolejno z Polonią, Wisłą, Piastem i Śląskiem) przyjeżdżała do Gdańska z mocnym postanowieniem podtrzymania swojej passy. O ból głowy trenera Cracovii mogła przyprawiać formacja ofensywna, a raczej jej brak. Niezdatny do gry był bowiem duet podstawowych napastników Ślusarski - Matusiak.
- Passa Cracovii budzi szacunek, choć szczerze mówiąc, nic wcześniej na nią nie wskazywało - mówił przed meczem trener Lechii.
- To praktycznie ci sami ludzie, których rozgromiliśmy w sierpniu, ale zupełnie inna drużyna - wtórował mu Paweł Kapsa.
Z kolei Paweł Nowak zapowiadał zdobycie pełnej puli w pojedynku ze kolegami ze swojej poprzedniej drużyny.
- Cieszy nas, że wypracowaliśmy własny styl gry, który potrafimy narzucić przeciwnikom. Częściej rzeczywiście dzieje się to na wyjeździe, a czemu inaczej jest u siebie? Pozostaje to pytaniem bez odpowiedzi. Dlatego, by poprawić wszystkim kibicom niedługo czekające nas świąteczne nastroje i zostać dobrze zapamiętanym na całą zimę, musimy w sobotę wygrać - hucznie zapowiadał Nowak.
W drużynie Lechii trener Kafarski nie mógł skorzystać z usług jedynie Krzysztofa Bąka, pierwszoplanowej postaci w tej rundzie.
Sobotni mecz zaczął się od mocnego uderzenia drużyny przyjezdnych. Cracovia grała atakiem pozycyjnym, składnie rozgrywając piłkę pomiędzy swoimi zawodnikami. Zespół z Krakowa już od pierwszych minut przetrzymywał długo piłkę, a celował w tym golkiper przyjezdnych Marcin Cabaj. Z kolei, Biało-Zieloni przez pierwsze 25 minut nie umieli konstruować składnej akcji na połowie Cracovii. "Pasy" lepiej weszły w mecz, co w tym sezonie było domeną drużyny z Gdańska.
Cichym antybohaterem pierwszej połowy był natomiast sędzia tego spotkania Piotr Siedlecki, który popełnił parę ewidentnych błędów gubiąc się raz po raz w swoich decyzjach. Przykładem może być ukaranie dobrze dysponowanego tego dnia Petera Cvirika żółtą kartkę za protesty w obronie swojego poturbowanego kolegi albo brak upomnienia Łukasza Mierzejewskiego za brutalny faul taktyczny na wychodzącym z kontrą Piotrze Wiśniewskim.
Pod koniec pierwszej połowy powoli inicjatywę zaczęła przejmować Lechia, która wyprowadziła parę kontr , niestety, bez ostatniego celnego podania czy też strzału na bramkę strzeżoną przez Cabaja. Gra „Biało-Zielonych” była nie dość, iż nieefektowne, ale i nieefektywna. W tej części gry licznymi stratami na korzyść rywali raził, m.in. Paweł Nowak.
Na szczęście dla widowni obecnej przy Traugutta chwilową niemoc piłkarzy można było wypełnić zadumą o ofiarach stanu wojennego. Kibice Lechii upamiętnili wprowadzenie stanu wojennego w Polsce oraz oddali hołd ofiarom władz komunistycznych poprzez wywieszenie licznych transparentów.
- To, co zagraliśmy w pierwszej połowie, to była katastrofa. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że tak nie możemy grać. Skoro nie umieliśmy strzelić bramki to przy tak słabej grze trzeba też zdołać gola nie stracić i zremisować. To potrafiliśmy zrobić, bo mamy w zespole doświadczonych piłkarzy i to był jedyne pozytyw po tej pierwszej połowie – mówił o pierwszej połowie Łukasz Surma.
W czasie przerwy trener Kafarski musiał użyć mocnych słów, gdyż piłkarze Lechii wyszli nieco bardziej zmotywowani na drugą połowę, co przyniosło skutki w postaci tego, czego brakowało w pierwszej części gry, czyli składnych ofensywnych akcji.
W drugiej połowie mogliśmy oglądać wiele żywych akcji z obu stron ze wskazaniem na Lechię, czego dowodem była najpiękniejsza akcja meczu z 75 minuty, kiedy to Nowak ,z wprowadzonym za kontuzjowanego Wiszniewskiego, Buzałą wymienili między sobą piłkę, by w końcu dośrodkować wprost pod nogi, obecnego od 3 minut na boisku, Dawidowskiego.
Była to pierwsza strzelona bramka od sześciu lat w oficjalnym meczu przez Tomasza Dawidowskiego. Równo 2236 dni. Pewnie wielu na jego miejscu w obliczu tylu kontuzji dawno by się już poddało, ale nie on. Należy chylić czoła nad jego wiarą oraz wysiłkiem włożonym w odbudowanie formy oraz przede wszystkim zdrowia.
Od momentu strzelenia bramki Lechia atakowała jeszcze śmielej, jednakże mogła zostać skarcona w doliczonym czasie meczu. Na szczęście dla Biało-Zielonych w słupek trafił rozgrywający dobre zawody Michał Goliński.
Na słowa uznania w meczu z Cracovią zasługują także Marcin Pietrowski oraz Peter Cvirik, który kilkoma zagraniami raz jeszcze udowodnił swoją wartość. Można śmiało rzec, iż obok spotkania z Odrą mecz z Cracovią był najgorszym w wykonaniu podopiecznych trenera Kafarskiego w tej rundzie. Cieszy jednak w tym wszystkim zdobycz punktowa.
- To nie był najlepszy mecz w naszym wykonaniu. Trzeba jednak przyznać, że Cracovia postawiła nam wysokie wymagania - mówił po meczu trener Kafarski – 26 punktów po jesieni to całkiem niezły kapitał, aby wiosną walczyć o spełnienie postawionych przed nami celów.
Sobotni mecz Lechii z Cracovią miał wiele wymiarów i wiele podtekstów jednakże jeszcze raz chciałbym podkreślić wkład włożony w to zwycięstwo popularnego „Dawida”. Przed Lechią spokojna zima na dobrym szóstym miejscu, a mogło być przecież jeszcze lepiej. Chociażby stracone punkty z Lechem, Odrą, Koroną i czy nawet Jagiellonią. Jest materiał do pracy i kto wie może jakieś niespodzianki przyniesie nam wiosna…