Liderem tabeli na zimę, jak i przez większość sezonu, jest Wisła Kraków. Mistrzowie Polski w pewnym momencie mieli już tak wyraźna przewagę nad resztą stawki, iż wydawało się że liga jest już rozstrzygnięta. Ale wtedy… No właśnie, Wisła zaczęła przegrywać i przegrała wszystkie najbardziej prestiżowe mecze sezonu (Lech, Legia, derby). O przygodzie z estońskim hegemonem nie ma sensu już wspominać, bo o tym wiedzą już nawet przedszkolaki. Pawełek na bramce jaki jest, każdy widzi a serial „Wisła poszukuje bramkarza” jest jednym z najdłuższych w polskiej piłce, zaraz obok „Jerzy Dudek odchodzi żeby grac” oraz „Paweł Brożek już na pewno odchodzi po tej rundzie”. Jeśli chodzi o Brożka, to osiągnął już najwyższy poziom w lidze i już się nie rozwija. Tyle tylko że za granicą w jakiejś szanowanej lidze, a także i w części mniej szanowanych, usiadłby zapewne na ławce. W obronie Jop jak za dawnych lat, a nawet lepiej niż kiedyś, jest wzmocnieniem dla rywala, zakupiony latem Garguła wciąż się rozgrzewa, a drugi z braci Mroczków, ekhm… Brożków, pyskuje trenerowi. Gdzie tej drużynie do poprzednich, pierwszej Wisły walczącej gol za gol z Barceloną, czy też Wiśle Kasperczaka, która biła Parmę i Schalke. Maciej Skorża jest utalentowanym trenerem ale jeśli nie materiału… Faktem jest, że Wisła w najważniejszych momentach zawodziła. Ale jest liderem gdyż nie traciła punktów ze słabeuszami, w przeciwieństwie do reszty czołówki. I z dużym prawdopodobieństwem obroni tytuł mistrzowski. Ale co potem? Bez poważnych wzmocnień, i to poczynając już od teraz, za rok będziemy uczyli się nazwy nowego egzotycznego klubu (może Cementarnica), z powodów podobnych jak w sierpniu tego roku.
Drugie miejsce ze stratą pięciu punktów do lidera, zajmuje warszawska Legia, co wiadomością zbyt pozytywną nie jest. Nie chodzi tu o jakiekolwiek sympatie czy antypatie względem stołecznego zespołu, ale o poziom prezentowany przez Legię. Sam trener Jan Urban przyznał, że była jedna z najgorszych rund w wykonaniu jego zespołu. Mimo to jest wiceliderem. Legia gra brzydko, topornie i irytuje grą bardziej niż codzienne usłyszenie w radiu Żanet Kalety. Na plus należy zapisać, że Legia straciła zaledwie 7 bramek w siedemnastu meczach i co ciekawe jako jedyny zespół nie przegrał w tej edycji europejskich pucharów (co nie zmienia faktu że i tak odpadł już w sierpniu). Mała liczba straconych bramek to głównie zasługa słowackiego bramkarza Jana Muchy, który rozgrywa chyba swój najlepszy sezon. Ale co zrobi defensywa Legii bez niego? Na minus, Legia pokonała wszystkie zespoły z czołówki ale straciła punkty ze prawie wszystkimi zespołami z dna tabeli. Murawa w pewnym momencie wyglądała tak koszmarnie, że strach byłoby na nią wypuścić nawet dziki, a Legii nie dopingowali nawet jej kibice, którzy większość rundy spędzili na złorzeczenie zarządowi i sponsorowi, bez którego Legia ledwo by się trzymała. No cóż, kiedy rozdawano rozumy, część kibiców Legii najwyraźniej dostała sztuki z odrzutu bo ich zachowania naprawdę aż żal komentować. Ale to już problem warszawskiego zespołu. Gra drużyny w perspektywie reprezentowania Polski w Europie to już problem wszystkich. Zwłaszcza, że na wzmocnienia się nie zanosi. W Legii próbowano już modelu brazylijskiego, młodzieżowego, hiszpańskiego, może teraz będzie mongolski, może z wysp Nauru, jedno jest pewne, sporo jest w Warszawie do poprawy.
Na najniższym stopniu podium plasuje się poznański Lech. Niby wszystko zgodnie z planem, zespół z Wielkopolski liczy się jeszcze w walce o tytuł. Ale… No właśnie. Miało być tak pięknie, miało zawojowanie ligi, dzielne boje z europejskimi potęgami, kibice emocjonujący się czymś więcej niż czy w Pucharze Polski ogramy LZS Mizerów czy Drawę Krzyż. Piorunujący początek zdawał się to potwierdzać. Ale potem poznańska lokomotywa się rozpadała aż przez moment została rozklekotana drezyna. Potem znów było lepiej ale oto bilans - osiem punktów straty do lidera po 17 kolejkach, a w Europie brak awansu nawet do fazy grupowej Ligi Europejskiej po porażce z przeciętnym FC Brugge. Co właściwie się stało z Lechem? Przed sezonem odszedł tylko Rafał Murawski, doszli nowi zawodnicy (m.in. Kasprzik, Gancarczyk). Jedni mówią, że to przez zmianę trenera, za Smudę przyszedł solidny ale nie rewelacyjny Zieliński. Pojawiły się problemy z obcokrajowcami (kłótnia z Rengifo), pod koniec rundy fala kontuzji uwypukliły za krótką ławkę rezerwowych. Wyróżniali się Peszko, Lewandowski (najlepszy strzelec ligi – 9 goli, tak, tak, 9 w 17 kolejkach starczy żeby być póki co królem strzelców, Złotego Buta to nie wywalczy ale może Zgniłego Buta się da) początkowo Gancarczyk (teraz bardziej znany z Samobója Roku 2009), także młodzieżowcy jak np. Mikołajczak. W Poznaniu planują zimą ofensywę transferową, może więc dla Lecha jest jeszcze nadzieja.
I na koniec, czwarty przed zimową przerwą, zespół Ruchu Chorzów. Jest to największe zaskoczenie in plus rundy jesiennej. Zespół bez wielkich (nawet jak na naszą ligę) nazwisk, z niewielkim budżetem, zaprezentował naprawdę dobrą piłkę. W ataku brylowali młodziutki Sobiech i odrodzony Andrzej Niedzielan. W pomocy wyróżniał się Wojciech Grzyb, a Brzyski i Nykiel świetnie prezentują się na bokach defensywy. A wszystkim dowodzi Trener Roku 2009 – Waldemar Fornalik. Kogoś może dziwić krytyka trzech wyżej notowanych zespołów, a pozytywne komentarze na temat Ruchu. Porównajmy jednak stawiane przed sezonem cele, wycenę zawodników czy potencjał finansowy. Wisła, Legia i Lech to murowani kandydaci do pucharów, ale i miały być wizytówką Polski w Europie. Jak było, wszyscy wiedzą. Celem Ruchu miało być spokojne utrzymanie się w lidze, tymczasem zajmuje miejsce tuż za plecami „wielkiej trójki”. Oczywiście są i negatywne aspekty w chorzowskiej drużynie. Wiele do myślenia dają bezpośrednie pojedynki z pozostałymi kandydatami do czołowych miejsc, kiedy to Ruch zagrał na zero – punktowe zero, prezentując momentami poziom ligi singapurskiej (a nie, nie śmiejmy się z Singapuru, bo już w styczniu reprezentacja może zebrać od nich tęgie lanie). Minusem jest także z pewnością nienajlepsza sytuacja finansowa, jedynego notowanego na giełdzie polskiego klubu. To sprawia, że realna jest sprzedaż niektórych zawodników. Jeśli jednak Ruch utrzyma taki skład na wiosnę, może być groźny dla najlepszych. A trzeba pamiętać, że ostatnie występy Chorzowian w Europie (chociaż było to jeszcze w czasach kiedy przed usłyszeniem Tiligul Tyraspol czy Vllaznia Szkodra ligowcy nie wpadali w panikę) nie przyniosły nam wstydu. Może i tym razem Niebiescy dostarczą powodu do radości.
Liga choć żenująco słaba to jednak jest wyrównana, toteż walka o pośmiewisko, ekhm… występ w europejskich pucharach będzie zacięta. A przynajmniej miejmy taką nadzieję. A tymczasem, ponieważ to ostatni tego roczny artykuł, autor życzy wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Oby 2010 rok przyniósł piłkarskie odrodzenie.