Na miejscu piątym, ale za to z aspiracjami, aby zawędrować wyżej znajduje się GKS Bełchatów. Zespół ten w rundzie jesiennej charakteryzowała zadziwiająca seryjność. Fatalny początek, następnie siedem kolejnych zwycięstw, po to tylko by następnie zmarnować wysiłek 3 kolejnymi spotkaniami bez zwycięstwa. Kibice mogli czuć się skołowani jak pasażer pod okienkiem informacji PKP. A potencjał sportowy tej drużyny predestynuje ją do wysokich lokat. W bramce Łukasz Sapela wyśrubował rekord niewidziany od czasów, kiedy polskie kluby nie odpadały z pucharów latem. Rozwinął się bardzo Jakub Tosik, wyróżniał się także Tomasz Wróbel, a Dawid Nowak – ech, gdyby nie te kontuzje… Przydałby się jednak napastnik z prawdziwego zdarzenia, szkoda, że nie można, póki co, dojść do porozumienia z Carlosem Costly. W końcu jest to jeden z 2 (słownie: dwóch!) reprezentantów polskiej ligi na afrykańskim mundialu i potrafi strzelać gole nie tylko drużynie Wysp Dziewiczych (a nawet gdyby tylko to potrafił, dałby radę w tej lidze) Do tego klub jest bardzo stabilny organizacyjnie. Brakuje jednak trochę zainteresowania zespołem, średnia gęstość widzów na meczach jest jedną z najniższych w ekstraklasie, (chociaż stadion faktycznie jest mało pojemny). W porównaniu z siatkówką i mistrzem Polski Skrą Bełchatów, futbol jest popularny jak rzut krasnalem ogrodowym. Mimo to zespół ma szanse na walkę o puchary, jeśli oczywiście akurat trafi z właściwą serią.
Na szóstej lokacie przed zimową przerwą uplasowała się gdańska Lechią. Jest to jedno z najlepszych miejsc, jakie zajmował trójmiejski zespół w historii występów w ekstraklasie. Szczególnie wyróżniała się linia pomocy, gdzie brylowali Łukasz Surma i Paweł Nowak. Na specjalne wyróżnienie zasłużył, moim zdaniem, Marcin Kaczmarek, który został też doceniony w wielu podsumowaniach. Oczywiście, jest też pole do dalszej poprawy. Wydawać by się mogło, iż atak Gdańszczan podpisał jakiś pakt o nieagresji z innymi drużynami. Zawodnicy tej formacji, wysyłani już byli przez kibiców do kopania kartofli, a ich nieporadność powoli stawała się jednym z kultowych ligowych żartów. Derby przypomniały jednak napastnikom, do czego zostali stworzeni i zła passa została wreszcie przerwana, ale czy na dobre pokażą wiosenne mecze. Dziwna była też postawa Lechii na własnym stadionie. Być może piłkarze tak zdawali się na pomoc 12 zawodnika, jakim niewątpliwie jest publiczność na Traugutta, że sami zapominali o strzelaniu bramek. Jesień w wykonaniu Lechii należy ocenić bardzo pozytywnie. Prowadzony przez jednego z najmłodszych trenerów w ekstraklasie, Tomasza Kafarskiego, Lechia nie powinna drżeć o ligowy byt. Ale czy powalczy o coś więcej? Miejmy nadzieję, że najdalej w przyszłym sezonie…
Pozytywnie można również ocenić Polonię Bytom, która zajmuje póki co siódmą pozycję. Jeszcze jakiś czas temu uważano, że ten klub do ekstraklasy pasuje jak Bór Oborniki Śląskie. Ale już w poprzednim sezonie Bytomianie pokazali, że w piłkę grać potrafią. I to jak! W pewnym momencie rundy zajmowali nawet trzecią lokatę. Jednakże zagrożenie europejskimi pucharami było tak duże, że aby oddalić niebezpieczeństwo, Polonia nie wygrała siedmiu kolejnych spotkań. Motorem napędowym zespołu była linia pomocy na czele z Rafałem Grzybem i Szymonem Sawalą, dobrze grali Słowacy Hricko i Bażik, a w bramce solidnie prezentował się Skaba. Poprawiła się także strona organizacyjna. Jeszcze niedawno klub brał udział w wystawianiu „Szopki Licencyjnej”. Teraz, choć stadion wciąż standardom dorównuje co najwyżej europejskim kurnikom, a na szalone transfery się nie zapowiada (chyba, że za czapkę gruszek lub tyle kilo mięsa, ile wynosi waga piłkarza, jak niegdyś w pewnej bałkańskiej lidze), to widać pewien progres na tym polu. Pod dowództwem Jurija Szatałowa (kolejny nowy zdolny trener), spadek raczej grozić Polonii nie powinien.
Utrzymania pewny powinien być także ósmy w tabeli Śląsk Wrocław. Drużyna Ryszarda Tarasiewicza prezentowała jednak formę równie nierówną jak polskie drogi. Na własnym stadionie Wrocławianie grali bardzo solidnie i prawdziwe okazywały się słowa: „twierdza Wrocław”. Jednak gdzie drużyna Śląska przyjeżdżała w gościnę, tam ogłaszano fetę i mrożono szampany, gdyż na wyjeździe wrocławscy piłkarze zdawali się być zagubieni. Drużyna potrafiła rozgrywać przyjemne dla oka akcje, ale czasami prezentowała zwrotność koreańskich sztangistek w najwyżej wadze. Na wyróżnienie zasługuje dyrygent zespołu – Sebastian Mila i niezły blok defensywny. Kulała natomiast formacja ofensywna, bez strzelającego między jedną kontuzją a drugą Vuka Sotirovica (5 goli w 5 rozegranych meczach). Pozostali napastnicy mijali się z powołaniem, bo choć niektórzy piłkarze jedną bramkę w 17 meczach w polskiej lidze mogą uznawać za sukces, to jednak wielkiego pożytku dla drużyny z takiego gracza nie ma. Śląsk czeka walka o miejsca w środku tabeli, jednak z pewnością nie jest to walka na miarę ambicji właściciela Zygmunta Solorza, oraz władz miasta, które będzie gościło EURO 2012.
Cztery opisane zespoły, jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, ligowy byt mają raczej pewny. Czy któryś z nich zawalczy o coś więcej? GKS Bełchatów powinien, a reszta? To pokaże wiosna, a może dopiero kolejny sezon. Poczekajmy.