Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024

Tygodnik lechia.gda.pl nr 238 (7/2010)

16 marca 2010

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

ŚLĄSK - LECHIA 1:2

Coś do udowodnienia...

Mecz Śląska z Lechią był dla biało-zielonych spotkaniem z gatunku „mamy coś do udowodnienia”. Zarówno cała drużyna, jak i poszczególni zawodnicy oraz trener pokazali, że mają charakter i wolę walki. Głównie dzięki tym cechom, lechiści wywieźli z Wrocławia cenne zwycięstwo.

KONRAD MARCIŃSKI

Tomasz Kafarski – grunt to elastyczność

Na szkoleniowca Lechii spadła po remisowych meczach z Odrą i Polonią Warszawa niemała fala krytyki. Dziennikarze i kibice zarzucali „Kafarowi” popełnienie błędów przy ustalaniu składu na wymienione spotkania. Główny zarzut czyniony Kafarskiemu polegał na pomijaniu w wyjściowej jedenastce Marcina Kaczmarka, zdaniem wielu najlepszego piłkarza Lechii w minionej rundzie. Tłumaczenia trenera, że Kaczmarek definitywnie przekwalifikowany został na prawego obrońcę, i że obecnie jest słabszy od Krzysztofa Bąka, interpretowano jako nieporadne maskowanie konfliktu na linii szkoleniowiec-zawodnik. Również sam „Kaka”, na łamach gazet, nie krył swojego rozżalenia zaistniałą sytuacją. Drugim z pokrzywdzonych mógł czuć się Karol Piątek. Kapitan Lechii także został odesłany przez trenera Kafarskiego na ławkę rezerwowych. Spekuluje się, że przymusowa banicja Piątka to efekt fiaska rozmów między klubem a „Carlosem” dotyczących nowego kontraktu. Zarówno piłkarz, jak i opiekun biało-zielonych dementują jednak tego typu domysły.

Przed meczem ze Śląskiem wydawało się, że Tomasz Kafarski pozostanie nieprzejednanym i konsekwentnie pominie Kaczmarka i Piątka przy kształtowaniu składu na sobotnie spotkanie. Jakież było zdziwienie wielu, gdy w meczowej jedenastce pojawiło się nazwisko Marcina Kaczmarka. Opiekun gdańszczan nie tylko dał szansę byłemu zawodnikowi Korony Kielce pokazania się na boisku, lecz wyznaczył mu miejsce na lewej stronie pomocy. Tam „Kaka” miał być odpowiedzialny za kreowanie akcji ofensywnych – czyli to, co Kaczmarek potrafi i lubi. Jaki był tego efekt, doskonale widzieliśmy. Wystarczy powiedzieć, że to właśnie Kaczmarka wskazuje się jako kluczowego zawodnika, który najbardziej przysłużył się do wygranej we Wrocławiu.

Trener Kafarski przeciął tym samym wszelkie dyskusje na temat konfliktu z piłkarzem. Udowodnił jednocześnie, że potrafi radzić sobie z konstruktywną krytyką i wyciągnąć z niej wnioski. Nie tkwił w popełnionym błędzie, by pokazać, że „moje musi być na wierzchu”. Dał piłkarzowi kredyt zaufania, a ten pokazał, że nie był to kredyt bez pokrycia. Wierzymy, że ta decyzja oczyści atmosferę wokół trenera i niektórych zawodników i zakończy snucie różnych teorii spiskowych. Mamy również nadzieję, że także Karol Piątek otrzyma szansę na udowodnienie swoich umiejętności. Tym bardziej, że to zawodnik ambitny, zostawiający serce na boisku. A nic tak nie motywuje do dobrego grania, jak podrażniona piłkarska ambicja.

Marcin Kaczmarek – zagram wszędzie

Spotkanie ze Śląskiem miało być przełomem dla tego zawodnika. Być może jedyną szansą otrzymaną od trenera, na potwierdzenie odważnych wypowiedzi prasowych. „Kaka” twierdził bowiem, że w żadnym wypadku nie czuje się prawym obrońcą i nie rozumie decyzji szkoleniowca Lechii o przesunięciu go na tę pozycję. W meczu z wrocławianami Kaczmarek skierowany został zatem na lewą flankę, gdzie uzupełniać miał duet napastników Tomasz Dawidowski – Ivans Lukjanovs. Jak okazało się w trakcie trwania meczu, był to prawdziwy „strzał w dziesiątkę”. Kaczmarek stanął na wysokości zadania i dobitnie pokazał trenerowi, że błędem było sadzanie go na ławce rezerwowych. „Kaka” był, obok Dawidowskiego, bodaj najaktywniejszym lechistą i znów czarował rajdami na lewej stronie boiska. Udanie współpracował z Arkadiuszem Mysoną, asekurując partnera w obronie. Co najważniejsze, zaliczył asystę przy bramce Lukjanovsa celnie dośrodkowując piłkę wprost przed nadbiegającego Łotysza. Prawdziwą klasę pokazał jednak w pomeczowym wywiadzie, gdzie nie chełpił się swoją piłkarską wszechstronnością i nie czynił zarzutów trenerowi, w stylu „a nie mówiłem”. Kaczmarek stwierdził, że może zagrać wszędzie, byle drużyna miała z tego pożytek. Miło posłuchać skromnych piłkarzy, których w naszej ekstraklasie co raz mniej.

Hubert Wołąkiewicz – nerwy ze stali

Gdy w 74. minucie spotkania na punkcie oddalonym od bramki Mariana Kelemena o 11 metrów piłkę stawiał Hubert Wołąkiewicz, wielu kibicom zadrżały serca. Mieli oni bowiem w pamięci ostatnią „jedenastkę” kapitana biało-zielonych przeciwko drużynie GKS-u Bełchatów. Wtedy Wołąkiewicz kompletnie zawalił, strzelając w sposób najgorszy z możliwych. Czy tym razem miało być podobnie? Czy stopera Lechii znów zawiodą nerwy? Nic z tych rzeczy. Wołąkiewicz pewnie ustawił piłkę, wziął rozbieg, umiejętnie wyczekał bramkarza i posłał futbolówkę w górny róg bramki Kelemena. Młody lechista zachował się jak prawdziwy rutyniarz. Wziął na swoje barki odpowiedzialność i co najważniejsze, nie ugiął się pod jej ciężarem. Udowodnił zatem, że w ważnych momentach meczów można na kapitana Lechii w stu procentach polegać. Nie tylko zresztą przy karnych. Cały mecz w wykonaniu Wołąkiewicza był udany (może poza akcją, po której padł gol dla Śląska), a gol z rzutu karnego tylko dopełnił całości pozytywnej oceny środkowego obrońca. Widać wyraźnie, że Wołąkiewicz wyrasta na mentalnego lidera biało-zielonych. To charakterny chłopak. Wyraz twarzy Huberta po strzelonej bramce mówi sam za siebie.

Paweł Kapsa – twierdza Wrocław

Poprzedni tak udany mecz bramkarza Lechii to bodaj konfrontacja z Lechem w Poznaniu z zeszłego sezonu. Wówczas dzięki Kapsie biało-zieloni stracili „tylko” jedną bramkę. Podobnie było w sobotni wieczór. „Kapsel” wybronił to co miał wybronić, a nawet jeszcze więcej. Co prawda nie zakończył spotkania z czystym kontem (strzał Łukasza Madeja był nie do obrony), ale i tak to on zasłużył na miano „ojca zwycięstwa”. Kapsa wielokrotnie bronił strzały, po których wydawało się, że piłka musi znaleźć się w siatce. Szczególnego „pecha” do Kapsy miał Vuk Sotirović. Napastnik Śląska próbował raz z daleka, raz z bliska, jednak nie był w stanie pokonać fenomenalnie dysponowanego bramkarza Lechii. Kapsa udowodnił w meczu ze wrocławianami, że jest jednym z lepszych bramkarzy ekstraklasy i nieprzypadkowo wygrał rywalizację z Mateuszem Bąkiem. Zapewne postawa „Kapsika” nie przekona jego licznych krytyków, jednak na pewno muszą oni przyznać, że to głównie dzięki niemu, Lechia wywozi z Oporowskiej trzy punkty.

Lechia Gdańsk – nie ważne jak zaczyna, ważne jak kończy

Cały zespół Lechii miał sporo do udowodnienia. Gdańszczanie nie zachwycili bowiem w pierwszych dwóch spotkaniach, a mecz ze Śląskiem miał dać odpowiedź, na co tak naprawdę biało-zielonych wiosną stać. Miało nie być drzemki, jak w meczu z Polonią, miała być skuteczność, której zabrakło w Wodzisławiu. Jak było? Pierwsza akcja Śląska i gol. Druga akcja Śląska – mogło być 2:0. Nie był to dobry prognostyk na całość spotkania. Więcej z gry mieli wrocławianie, aktywni byli Ćwielong, Madej, a w szczególności Sotirović. Zanosiło się na pierwszą porażką i to w nienajlepszym stylu. Na szczęście drzemka w jaką zapadli lechiści w meczu z Polonią, i w której trwali na początku spotkania we Wrocławiu, nie okazała się długotrwałym letargiem. Efektem była wyrównująca bramka Lukjanovsa, po której gdańszczanie uwierzyli we własne możliwości. Blok obronny zwarł szyki, i choć nie był on zaporą nie do przejścia, to miał jeszcze wsparcie w osobie bramkarza. Tomasz Dawidowski udowodnił, że nie tylko kolana, ale również płuca ma ze stali i przez cały czas efektywnie absorbował obronę. Popisowo grał Kaczmarek, a Łukasz Surma nie dał rozwinąć skrzydeł Sebastianom: Mili i Dudkowi. Nieco mniej widoczni byli Olegs Laizans i Paweł Nowak, jednak również oni dołożyli swoją cegiełkę do zwycięstwa Lechii. Wygrana gdańszczan dała im pierwsze wiosną trzy punkty. I są to punkty w pełni zasłużone, co udowodnił cały zespół i sztab szkoleniowy.

Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.012