Zespół warszawskiej Legii był kolejnym, po Wiśle Kraków, przeciwnikiem gdańszczan z grupy „wielkiej trójki” (należy do niej również Lech Poznań). Wśród kibiców i dziennikarzy panuje opinia, że z tymi drużynami Lechia grać nie potrafi. A nawet jeśli potrafi, to i tak nie wygrywa. Potwierdzała to znamienna statystyka. Do piątkowego meczu lechiści potykali się w ze wspomnianymi zespołami w rozgrywkach ligowych ośmiokrotnie. Bilans tych konfrontacji był jednoznaczny – 7 porażek i 1 remis. W Gdańsku liczono jednak na przełamanie niekorzystnej passy. Promykiem nadziei zwiastującej „nowy rozdział” w meczach z „wielką trójką” była wyjazdowa wygrana z ekipą Białej Gwiazdy w ćwierćfinale Pucharu Polski. Na Suchych Stawach gdańszczanie pokazali efektowny, a co najważniejsze efektywny futbol, pozbawiając Mistrzów Polski złudzeń na zdobycie krajowego pucharu. Przy Traugutta liczono na powtórzenie rezultatu z ubiegłego wtorku…
Wisława Szymborska pisała w jednym ze swoich wierszy, że nic dwa razy się nie zdarza. Kto jednak obserwował uważnie początek meczu Lechii z Legią mógł mieć co do tego poważne wątpliwości. Biało-zieloni powtórzyli bowiem schemat z pucharowej potyczki z Wisłą. Swoiste déjà vu kibice przeżyli już kilka chwil po pierwszym gwizdku sędziego. I we wtorek w Krakowie, i w piątek w Gdańsku lechiści rozpoczęli z wysokiego C. Zaledwie kilkadziesiąt sekund potrzebne było gdańszczanom, zarówno pod Wawelem, jaki nad Motławą, by cieszyć się z objęcia prowadzenia. Jednobramkowa przewaga jest jednak niezwykle krucha. Należy ją więc powiększyć. Najlepiej uczynić to w 10. minucie meczu. I najlepiej wykorzystać do tego Tomasza Dawidowskiego. W Krakowie „Dawid” sam umieścił piłkę w siatce (przy drobnej pomocy Piotra Brożka), w Gdańsku „wystarczyło” dać się sfaulować w polu karnym. Dwa różne sposoby – efekt identyczny. Nie minął kwadrans, a biało-zieloni prowadzili już 2:0.
Komfortowa sytuacja wprowadziła w gdańskie szeregi rozprężenie. Pewni swego lechiści odważnie parli do przodu, by zaaplikować grającej bez pomysłu stołecznej drużynie kolejną bramkę. Zabrakło jednak konsekwencji w defensywie, co musiało zaowocować golem dla rywali. Ta sytuacja jako żywo przypomniała wtorkowy mecz z Wisłą. Wówczas kontaktowego gola zdobył młodzieżowy reprezentant Polski Patryk Małecki. W Gdańsku uczynił to inny przedstawiciel kadry U-21 Maciej Rybus. Na tym jednak skończyły się niestety paralele pomiędzy meczami w Gdańsku i Krakowie. Niestety dla gdańszczan…
Rację miała krakowska poetka. Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy. Piątkowy wieczór nie był podobny do wtorkowego. Nie powtórzył się przebieg pucharowego meczu z Wisłą. Nie powtórzył się też wynik. Na Suchych Stawach gdańszczanie nie dali wiślakom szans na pomyślenie o korzystnym rezultacie, podwyższając szybko na 3:1. Przy Traugutta, po początkowym knock-downie lechiści pozwolili leżącemu na deskach rywalowi wstać i przejść do kontrataku. Z czego warszawiacy chętnie skorzystali. Pierwszym ciosem był wspomniany gol Macieja Rybusa, który poważnie zamroczył biało-zielonych. Ze tego stanu nie wyprowadziła gospodarzy przerwa, po której lechiści pokazali swoje drugie oblicze.
Moment dekoncentracji, chwila nieuwagi… Drugi cios wylądował na szczęce ekipy Tomasza Kafarskiego. „Klops” Pawła Kapsy po niezbyt mocnym strzale z rzutu wolnego Tomasza Kiełbowicza doprowadził nie tylko do zmiany rezultatu meczu. Podłamał mentalną stronę drużyny, która od tego momentu kompletnie straciła inicjatywę i wiarę w odniesienie zwycięstwa. Niektórymi akcjami Lechia wręcz zapraszała „wojskowych”, by ci strzelili trzecią bramkę. Kilka okazji miał ku temu Bartłomiej Grzelak, jednak ostatecznie wyręczył go Inaki Astiz. Hiszpan odkupił swoje winy z pierwszej połowy (to on sprokurował rzut karny), a także wygrał pudełko pączków ufundowane przez Wojciecha Kowalczyka dla zdobywcy zwycięskiej bramki dla Legii. Być może w następnym spotkaniu podobna motywacja przydałaby się lechistom…
Jedno jest pewne. Biało-zielonym zabrakło charakteru, tak potrzebnego do wygrywania spotkań z liderami tabeli. Gdańszczanie przegrali to spotkanie w głowach i w nogach (w drugiej połowie piłkarze Lechii wyraźnie opadli z sił). Po stracie drugiej bramki z gospodarzy zeszło powietrze, zabrakło sportowej złości, zaciśnięcia zębów i podjęcia rzuconej przez warszawian rękawicy. Bo Lechia nie była w piątkowy wieczór zespołem słabszym, gorszym piłkarsko. Problem podopiecznych Tomasza Kafarskiego leży w cechach wolicjonalnych. Jak stwierdził strzelec pierwszej bramki dla biało-zielonych Paweł Nowak: - W meczu z Legią zabrakło agresywności i wiary. Podjęcie współpracy z psychologiem sportowym jest zatem słusznym krokiem, który niedługo powinien przynieść zamierzone efekty.
Przed gdańszczanami trudne wyjazdowe spotkanie w Lubinie z rewelacją rundy wiosennej. Dla biało-zielonych najważniejszym zadaniem będzie mentalne przygotowanie się do tego meczu. Oczyszczenie głów z negatywnych emocji po potyczce z Legią, skoncentrowanie się na dobrej grze i nastawienie na walkę przez 90 minut. I pewność, że nie powtórzy się tak słaba druga połowa jak w piątek. Bo przecież nic dwa razy się nie zdarza…