Już latem ubiegłego roku zarząd klubu postawił przed piłkarzami biało – zielonych zadanie osiągnięcia przynajmniej 8 miejsca w ekstraklasie. Przyznać trzeba, że Ci konsekwentnie dążą do realizacji wyznaczonego im celu. Nadspodziewanie efektywna gra w meczach wyjazdowych oraz dokładanie „oczek” w gdańskich meczach sprawiły, że Lechia zimę spędziła na świetnym, w moim odczuciu, 6 miejscu. Z dużą ciekawością oczekiwano co podopieczni Tomasza Kafarskiego prezentować będą wiosną. Nie brakło głosów, że drużyna mogła popaść w samozadowolenie i rewanżowa runda rozgrywek nie będzie spacerkiem. Z pewnością wziął to pod uwagę gdański szkoleniowiec i swoimi posunięciami sprawia, że w szatni Lechii nikt nie może być pewny miejsca w wyjściowej „jedenastce”. „Kafar” umiejętnie rotuje składem, czego efektem jest fakt, że w 6 wiosennych potyczkach ligowych wystąpiło już 19 zawodników. Z jednej strony taka rotacja zdaje egzamin, gdyż każdy z zawodników jest w pełnej gotowości. Z drugiej zaś strony jest to jednak kosztowna taktyka. Ceną za taki sposób dobierania składu są chociażby punkty oddane niemal za darmo przesłabej tej wiosny Wiśle, z którą Lechia grała w składzie dalekim od optymalnego. Fakt, że najlepsi lechiści efektownie, 3 dni później, wyeliminowali „Białą Gwiazdę”z Pucharu, ale jednak pewien niedosyt pozostaje. Inną kwestią jest postawa biało – zielonych w II połowie kolejnego spotkania – z Legią. Tomasz Kafarski nie chcąc ryzykować czerwonej kartki dla Tomasza Dawidowskiego zdjął go z boiska po 45 minutach gry. Nad tym co działo się po przerwie spuszczę zasłonę milczenia, gdyż niezrozumiałym jest dla mnie jak absencja jednego zawodnika może wpłynąć negatywnie na postawę zespołu. Na przeciwległym biegunie znajdują się dwa mecze, co ciekawe wcale nie zwycięskie. To wyjazdowe pojedynki z Odra i Zagłębiem, oba zremisowane. One pokazały potencjał zespołu. Drużyny, która na obcym boisku potrafi kreować grę. Brakuje jedynie… zwycięstw!
Na półmetku wiosennych zmagań Lechia nadal zajmuje 6 miejsce i jest na najlepszej drodze do osiągnięcia największego od 1959 roku sukcesu! Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, aby lokata biało - zielonych uległa obniżeniu. Czy oznaczać to będzie euforie w Gdańsku? Być może, ale pod jednym warunkiem…
Równolegle do ligowych zmagań trwa rywalizacja w Remes Pucharze Polski. Już jesienią lechiści zapewnili sobie miejsce wśród 8 najlepszych drużyn tych rozgrywek. „Andrzejkowe” losowanie, które wskazało na rywala Lechii „Białą Gwiazdę” przyjęto z mieszanymi uczuciami. Jednak jak się okazało krakowianie wiosną są cieniem drużyny z lat poprzednich. Pierwszy mecz, w Gdańsku, okazał się klasycznym „badaniem sił”. Jednak przed rewanżem gdańszczanie posiadali dwa, jak się później okazało, istotne atuty: w rozegranym w „międzyczasie” pojedynku ligowym zagrali w innym, ale równie silnym, zdaniem trenera, składzie przegrywając 0:3 oraz to, ze środek formacji defensywnej Wisły wyeliminowały żółte kartki. Tomasz Kafarski rotując składem zagrał va banque i okazało się to nad wyraz skuteczne. Efektowne 3:1 dało Lechii przepustkę do półfinału, gdzie los skojarzył ją z innym posiadającym szeroką kadrę zespołem – Jagiellonią. „Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka” mówi stare przysłowie ludowe. Pasuje ono jak ulał do tego co zrobił ze składem Lechii „Kafar” w trakcie pierwszego meczu z „Jagą”. Zespół jaki rozpoczął to spotkanie daleki był pod względem personalnym od tego z rewanżowego meczu pucharowego z Wisłą. Bliżej było mu do tego z ligowego 0:3. Co gorsza, na boisku byli też zawodnicy, którzy tego dnia nie zrobili nic, lub prawie nic, ku temu aby stwierdzić, że walczyli. W efekcie goście wywieźli z Traugutta cenne 2:1, co wydaje się solidną zaliczką przed rewanżem. Ten wynik, a przede wszystkim postawa niektórych graczy, wywołały wściekłość nawet wśród najzagorzalszych fanów.
W lidze biało – zieloni są o krok od powtórzenia największego sukcesu od 51 lat. W Pucharze nie byli tak daleko od 27 lat. Czego chcieć więcej…? Tymczasem, frekwencja na wrzeszczańskim stadionie powoli, acz systematycznie spada! Nie widać tego aż tak bardzo na meczach ligowych, ale fakt, że na żadnym z nich nie „pękło” 10 tysięcy, daje do myślenia. Jeszcze gorzej ta kwestia wygląda na pojedynkach pucharowych. Zaledwie 2 lata temu, na ćwierćfinałowym meczu z Legią, trudno byłoby wcisnąć na trybuny nawet przysłowiową „szpilkę”. Teraz, w meczu z Mistrzem Polski oraz w półfinale z Jagiellonią, stadion wypełnił się raptem w połowie. Pytani przeze mnie kibice, z czego wynika taki stan rzeczy odpowiadali, że płacąc za bilety, niemałe przecież pieniądze, fani – choć tu bardziej odpowiednim słowem będzie po prostu ludzie, wymagają pierwszoplanowej obsady, a tymczasem oferuje im się dublerów, którzy nawet w meczu o stawkę nie wykazują pełnego zaangażowania. Choć brzmi to brutalnie, należy także ten ostry osąd wziąć pod uwagę. Przecież klient (czytaj: kupujący bilety kibic) nasz Pan!
Tymczasem, kierując się sposobem dotychczasowego postępowania Tomasza Kafarskiego, powinniśmy liczyć się z kolejnymi rotacjami w składzie! Wpływ na taki stan rzeczy ma niezwykle intensywny rozkład gier, jaki po ostatniej, spowodowanej żałobą narodową, pauzie wymogło na organizatorze rozgrywek życie. Angielski terminarz - 8 meczów w 26 dni, to jak na polskie warunki dawka zabójcza! To także niespodziewana okazja, aby sposób ustalania składu a’la „Kafar” okazał się ponownie zwycięski. „Jeden skład dziś, inny za 3 dni” – to maksyma, która ma szanse sprawić, że ten, moim zdaniem niezwykle udany sezon, nie zostanie zapamiętany przez kibiców jako rozczarowujący, gdyż Lechia „zawiodła” w Pucharze odpadając w półfinale… Niemal 9 miesięcy walki, a o spojrzeniu na cały sezon decyduje raptem 90 minut. Ot, taki paradoks.