Mecz z gliwiczanami miał być przygrywką do „najważniejszego meczu sezonu”, jakim będzie rewanżowym pojedynek w półfinale Pucharu Polski z Jagiellonią Białystok. Z tego względu trener Tomasz Kafarski postanowił dać odpocząć trzem zawodnikom, którzy dużo sił stracili w spotkaniach z Ruchem Chorzów i Lechem Poznań. Arkadiusza Mysonę zastąpił Marcin Kaczmarek, Marcina Pietrowskiego Olegs Laizans, a Ivansa Lukjanovsa Paweł Buzała. Do wyjściowej jedenastki powrócili za to kartkowicze (Tomasz Dawidowski, Krzysztof Bąk, Piotr Wiśniewski), których zabrakło w środowym meczu w stolicy Wielkopolski. Szkoleniowiec gospodarzy zadał więc kłam spekulacjom, że przeciwko Piastowi wystawi drugi garnitur piłkarzy Lechii.
Biało-zieloni już od pierwszego gwizdka sędziego w niczym nie przypominali tak dynamicznie grającego i zdeterminowanego zespołu, jakim byli jeszcze w środę. Lechiści bez walki oddali środek pola graczom Piasta. Ani Łukasz Surma, ani Paweł Nowak czy Olegs Laizans nie potrafili znaleźć sposobu na dobrze zorganizowaną drugą linię gości. Gdańscy pomocnicy grali zbyt blisko obrońców pozostawiając w przedzie osamotnionego Dawidowskiego, który nijak nie mógł poradzić sobie z pilnującym go Kamilem Glikiem. Co prawda lechiści utrzymywali się przy piłce, sporo czasu spędzając na połowie „Piastunek”, jednak czynili to 40 metrów od bramki Macieja Nalepy. Dobrych dośrodkowań, czy prostopadłych podań do wchodzących z głębi pola napastników było jak na lekarstwo. Dość powiedzieć, że w pierwszych 45 minutach biało-zieloni mieli zaledwie jedną „czystą” okazję do zdobycia bramki. Mierzone uderzenie Piotra Wiśniewskiego z rzutu wolnego efektownie obronił Nalepa. Ten sam zawodnik mógł również trafić do siatki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, jednak piłka po strzale głową „Wiśni” minęła bramkę o dobre 2 metry.
To co nie udawało się gospodarzom, udało się drużynie Ryszarda Wieczorka. Gliwiczanie, choć z rzadka, starali się wyprowadzać kontrataki i wykorzystywać stałe fragmenty gry. Już pierwsza groźna sytuacja pod bramką Pawła Kapsy przyniosła gola „Piastunkom”. Dośrodkowanie Mariusza Muszalika skwapliwie wykorzystał Bartosz Iwan, który pewnym strzałem głową pod poprzeczkę nie dał żadnych szans golkiperowi Lechii. To kolejna bramka, którą biało-zieloni stracili po rzucie rożnym. Tym razem błąd popełnił Hubert Wołąkiewicz, który niedokładnie pokrył wyższego od siebie zawodnika Piasta, który nie miał problemów z oddaniem celnego strzału. Była 39. minuta spotkania. Gdańszczanie co prawda rzucili się do natychmiastowego odrabiania strat, lecz ich wysiłki spełzły na niczym.
Na drugą połowę trener Kafarski rzucił całą siłę ofensywną, jaką w sobotę dysponował. Na placu gry zameldowali się Lukjanovs, Pietrowski i Maciej Rogalski. Nie zmieniło to w żaden sposób obrazu gry, choć gdańszczanie przez spory fragment drugiej części meczu grali aż 4 napastnikami. Poza minimalnie niecelnym strzałem słabo spisującego się Buzały oraz dwoma trafieniami w słupek (Lukjanovs, Dawidowski), gdańszczanie nie stworzyli dogodnej sytuacji bramkowej. Bliscy szczęścia byli za to goście. W 64. minucie meczu rajd lewą stroną boiska przeprowadził Sebastian Olszar. Zagrał w pole karne, gdzie Mariusz Muszalik znakomicie ograł Wołąkiewicza i strzelił do pustej bramki. Na szczęście dla gdańszczan, zmierzającą do siatki futbolówkę zdołał wybić ofiarnie interweniujący Kaczmarek. Była to najlepsza okazja dla Piasta do podwyższenia rezultatu, nie licząc wcześniejszych prób Olszara i Jakuba Biskupa. Skończyło się na skromnym 1:0, jednak radość w ekipie gliwiczan była przeogromna.
Na tle niezwykle pasywnego zespołu Lechii, „Piastunka” zaprezentowała się nadzwyczaj dobrze. Goście umiejętnie „kasowali” nieporadne ataki gdańszczan, sami starali się wyprowadzać składne kontrataki. Gliwiczanie wcale nie musieli „zaparkować autobusu” w swojej bramce, by, przeciwko mało agresywnym tego dnia lechistom, wywalczyć komplet punktów. Gdańsk znów okazał się szczęśliwy dla Ryszarda Wieczorka, który po raz drugi w tym sezonie pokonał Tomasza Kafarskiego na jego stadionie. Wcześniej dokonał tego, prowadząc Odrę Wodzisław. Lechia natomiast pozostaje wciąż bez zwycięstwa przy Traugutta od grudnia ubiegłego roku.
Warto wspomnieć jeszcze o bohaterach i antybohaterze meczu. Na słowa uznania zasługują najbardziej kibice Piasta, dopingujący swoją drużynę z pełnym zaangażowaniem przez pełne 90 minut spotkania (niestety, nie można tego powiedzieć o sympatykach Lechii, którzy dostosowali się chyba do gry swoich ulubieńców). Na miano antybohatera zasłużył ewidentnie Tomasz Dawidowski, który w bardzo głupi sposób otrzymał swoją drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Zachowanie „Dawida” nie licuje z postawą sportowca i nie przystoi tak doświadczonemu zawodnikowi. Oby była to ostatnia taka „wpadka” gdańskiego piłkarza. Szansa na rehabilitację dla Dawidowskiego i całej drużyny już we wtorek w najważniejszym meczu sezonu. Mamy nadzieję, że biało-zieloni szybko otrząsną się z sobotniego marazmu i w Białymstoku zaprezentują dynamiczny i skuteczny futbol, a niechlubne spotkanie z Piastem szybko przykryje kurz niepamięci.