Przed meczem tematem rozmów na poznańskich ulicach nie była kwestia zwycięstwa w pucharowym półfinale, a jego rozmiarów. Jedynym atutem Lechii wydawały się szczęśliwe szare stroje, w których wygrywali w zeszłorocznym półfinale i potem finale Pucharu Polski.
I faktycznie niesieni dobrą ostatnio formą i głośnym dopingiem lechici dominowali od pierwszych sekund spotkania. Początkowo jednak jedynym efektem tego naporu były rzuty rożne. O dziwo, to goście, którzy praktycznie całą drużyną stali we własnym polu byli bliżsi objęcia prowadzenia. Zgrabna akcja na boku boiska, ostre dośrodkowanie Rafała Pietrzaka i Flavio Paixao chybił minimalnie. Czy siedzący na ławce rezerwowych Łukasz Zwoliński trafiłby do siatki? Tego się nie dowiemy, w każdym razie to było ostrzeżenie dla faworyzowanych gospodarzy. Gospodarze najgroźniejsi byli, gdy odbierali piłkę Lechii w środku pola i błyskawicznie przedostawali się pod bramkę Zlatana Alomerovicia. Parę razy lechici podejmowali złe decyzje, Christian Gytkjaer zamiast decydować się na solowy rajd mógł podawać, Kamil Jóźwiak odwrotnie – mógł podawać, zamiast strzelać. Lech napierał, ale nie jest łatwo skruszyć obronę drużyny, która konsekwentnie stoi we własnym polu karnym. Z czasem mecz się wyrównał i ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, zgodnie z przedmeczowym planem trenera Piotra Stokowca.
Druga część spotkania zaczęła się podobnie jak pierwsza, od przewagi Lecha. W 57. minucie Jakub Moder posłał piękny „spadający liść” na bramkę Lechii, zabrakło centymetrów. I gdy wydawało się, że gol dla Lecha jest kwestią czasu, bramkę zdobyli goście z Gdańska. Rafał Pietrzak popędził lewym skrzydłem jakby miał na nazwisko Mladenović, w pełnym biegu dośrodkował, a tam czekał już, wcześniej bardzo nieefektywny Flavio Paixao. Portugalczyk pięknym strzałem głową, w stylu Andrzeja Szarmacha wyprowadził Lechię na niespodziewane prowadzenie. Chwilę później był już remis. Lechiści znów cofnęli się we własne pole karne, Dani Ramirez nie namyślając się długo huknął zza pola karnego. Alomerović wyciągnął się jak struna, nic to nie dało.
1-1! Szybkie wyrównanie dało dodatkowy napęd poznańskiej „Lokomotywie”, gdy tylko piłkę miał Moder pod bramką Lechii bito na alarm. Ten piłkarz ma wyjątkowy dar wysyłania torped ziemia-ziemia z dystansu. W 76. minucie 21-letni pomocnik trafił w słupek. Oczywiście piękną bombą z dystansu. Wyjątkowy pech! I gdy wszyscy szykowali się do dogrywki, dramaturgia sięgnęła zenitu. Dośrodkowanie trafiło w okolice ręki Brazylijczyka Conrado, sędzia Tomasz Musiał początkowo podyktował rzut karny, ale po konsultacji z VAR odwołał swą decyzję. Dogrywka!
Początek dodatkowego czasu gry mógł przynieść prowadzenie gościom. W roli Pietrzaka z 62. minuty wystąpił Conrado, precyzyjnie dośrodkował, ale Flavio tym razem chybił. Trzy minuty później wreszcie Gytkjaer wyszedł na wolną pozycję, ale Alomerović pokazał najwyższy kunszt. Do końca meczu trwała wymiana ciosów, ostatecznie zadecydować miały rzuty karne.
I tu już była jazda bez trzymanki. Rafał Pietrzak strzeli fatalnie, ale przy okazji kontuzję odniósł Mickey van der Hart. W pewnej sytuacji Lech potrzebował wykorzystać jeden z dwóch pozostających rzutów karnych, ale nasz Zlatan to jest kot równy Dusanowi Kuciakowi. Obronił dwa karne, a potem niejaki Jóźwiak już nie widział siatki, a tylko wielkiego bramkarza Lechii. Przeniósł piłkę nad poprzeczką i Lechia po raz drugi z rzędu zagra w finale Pucharu Polski. 24 lipca Lechia zagra o cenne trofeum z Cracovią w Lublinie.