Kajetan Sawicz: Rozmowę muszę zacząć od gratulacji. Kilka dni temu ukończył pan kurs na dyrektora sportowego. Jakie to daje kompetencje?
- Jakub Chodorowski: Dziękuje. Tak, skończyłem. Rok czasu to trwało. Mieliśmy zjazdy raz w miesiącu. Bardzo ciekawa grupa, wiele można było się nauczyć. Ludzie z różnym backgroundem, z różnym doświadczeniem - grający w piłkę, trenerzy, dyrektorzy, skauci. Było dużo wymiany doświadczeń, bardzo cennie spędzony czas.
Sprawdzając pana profil zawodowy na LinkedIn, można uznać, że robił pan w życiu chyba wszystko co możliwe w piłce nożnej. Jak to doświadczenie pomaga w zarządzaniu takim klubem jak Lechia?
- Dużo miejsc, rzeczywiście. Na pewno pomaga, bo zawsze będąc gdzieś przy piłce, starałem się jak najszerzej obserwować, co dzieje się w danym miejscu. Szerzej, niż tylko funkcja, jaką się zajmowałem. Dużo mam przemyśleń, ciężko rozmawiać o szczegółach, ale mam to w głowie poukładane, wiele ciekawych miejsc widziałem, wiele spostrzeżeń, które można teraz wprowadzać w życie.
Od ponad roku jest pan dyrektorem. Co przez ten czas udało się zrobić w Lechii?
- Udało się przede wszystkim awansować do Ekstraklasy. Szybciej niż to zakładaliśmy, bo zakładaliśmy, że zrobimy to w ciągu dwóch lat. Udało się to od razu, w pierwszym sezonie. Jest na czym budować. To nam będzie pomagało i w rekrutacji zawodników i w dalszym ich rozwoju. To jest sukces niezaprzeczalny. Nie tylko mój, oczywiście. Mój pewnie tylko w małej części - sukces zawodników, trenera, dyrektora technicznego, prezesa, wszystkich, którzy w tym uczestniczyli.
Jak poznał się pan z Paolo Urferem i co przekonało pana, aby wejść w ten projekt?
- Mieliśmy wspólną wizję tego, jak klub powinien funkcjonować w polskich realiach, aby odnosić sukcesy. To wzajemne zrozumienie było tutaj kluczowe, żeby on przekonał się do mnie, a ja do projektu, w którym teraz uczestniczę.
Jak układa się współpraca z prezesem i z dyrektorem Blackwellem?
- Współpraca układa się bardzo dobrze. Jest wzajemne zrozumienie. Wiadomo - docieramy się, na to potrzeba czasu. Ale patrzymy w tę samą stronę, mamy wspólne cele i wiemy, jak chcemy do tego dojść, więc jest to owocna współpraca.
A co sprawia, że Lechia Paolo Urfera ma tak wielkie problemy, aby wypłacać pieniądze na czas zawodnikom i pracownikom?
- Chciałbym jak najmniej o finansach, ale jest to dość oczywiste. Widać to, chociażby oglądając nasze mecze, na koszulkach. Nie mamy od ponad roku żadnego dużego sponsora. Utrzymywanie klubu, w realiach pierwszej ligi wiąże się praktycznie z brakiem istotnych przychodów. Teraz są te przychody z racji praw telewizyjnych i sponsorów Ekstraklasy. Natomiast całą resztę między kosztami a przychodami musi pokryć właściciel. Utrzymywanie tego stanu rzeczy jest na dłuższą metę niemożliwe. Musimy więc robić jak najwięcej pozasportowo, aby ta stabilizacja finansowa była stabilna. Ostatnim takim elementem byłaby sprzedaż kluczowego zawodnika, a tego chcemy uniknąć.
Co sprawiło, że Lechia nie miała i nie ma sponsorów? Czy to był tylko ten negatywny PR od słynnego już artykułu Szymona Jadczaka, czy może coś jeszcze?
- Myślę, że to nie do mnie pytanie, choć mam swoje przemyślenia na ten temat. To nie jest jeden czynnik, na pewno tych powodów jest co najmniej kilka. Myślę, że jest też dużo przesłanek, które moim zdaniem doprowadzą do tego, że ten sponsor, i to niejeden a kilku, wkrótce z nami będzie.
A jak wygląda sytuacja finansowa obecnie? Życie od transzy miasta do transzy Ekstraklasy? Czy można tutaj liczyć na jakąś transparentność?
- Tak jak mówię - sponsora głównego nie ma. Żyjemy ze wsparcia miasta i sponsorów Ekstraklasy. Plus wsparcia właściciela. To są trzy źródła finansowania w tym momencie. Oczywiście, możemy też doliczać sprzedaż biletów na mecze. Natomiast przy takiej frekwencji jak ostatnio, to nie są bardzo duże przychody.
A czy klub robi coś, aby poprawić frekwencję? Bo ona jest na stałym poziomie, 9-10 tysięcy, ale spotkania z Wisłą czy z Arką pokazały, że jednak się da.
- Tak, na pewno rywal przyciągał też ludzi na trybuny. Niedługo będzie mecz z Widzewem, z Legią - to są marki, które mogą ściągnąć więcej osób na trybuny. My jako drużyna musimy dać z siebie więcej. Na pewno wyniki na początku sezonu nie pomagały. Im lepiej ta drużyna będzie grać, a wygląda, moim zdaniem, z kolejki na kolejkę coraz lepiej, ten progres jest widoczny, to też będzie dodatkowych ludzi na trybuny ściągało. Reszta jest zadaniem dalej wąskiego, ale zaangażowanego zespołu, który się tym zajmuje, aby różnymi aktywacjami zachęcić kibiców do przychodzenia tutaj, bo warto!
Spodziewał się pan, że Lechia będzie miała takie kłopoty na początku Ekstraklasy?
- Jakub Chodorowski: Spodziewałem się, że będzie trudno. Natomiast wydaje mi się, że nasza gra była lepsza niż rezultaty. To dawało powiew optymizmu, że te wyniki punktowe w końcu muszą przyjść, bo nie gramy źle, nie odstajemy od przeciwników, drobiazgi, detale, decydowały, że tych punktów nie było może tyle, ile być powinno. Dlatego mieliśmy świadomość, rozmawialiśmy z zawodnikami, że będzie trudno, bo zawsze jest ten przeskok między ligami, jeśli chodzi o intensywność, o przygotowanie, o umiejętności zawodników. Widać było, że nie odstajemy, że możemy nawiązać walkę w zasadzie w każdym meczu w tym sezonie. Byliśmy równorzędnym przeciwnikiem dla każdego, a możemy być tylko lepsi.
Był taki moment, kiedy posada Szymona Grabowskiego była zagrożona?
- Absolutnie nie. Nie było takiego momentu. Z tych powodów, o których mówię: patrzyliśmy na postawę zespołu. Postawa zespołu nie uzasadniała żadnych nerwowych ruchów w tym momencie.
Jak wygląda sytuacja z ośrodkiem treningowym Lechii w Bystrej? Bo był taki temat, jest od wielu lat i również za pana kadencji, przynajmniej na początku. Czy robi się coś w tym temacie?
- Nic się w tym temacie obecnie nie dzieje.
W rozmowie z Trójmiasto.pl ocenił pan okienko transferowe na czwórkę. Tymczasem nie załatano pozycji prawego obrońcy. Dominik Piła nie ma nawet zmiennika. Z czego wynika ta luka? Obserwowaliście jakichś zawodników, coś nie wypaliło, nie było odpowiedniego zawodnika na rynku?
- Szukaliśmy na tę pozycję młodego Polaka. Rozmawialiśmy z trzema klubami Ekstraklasy na temat trzech różnych zawodników na tę pozycję. Nie udało się żadnego z nich wyciągnąć. To byli zawodnicy, którzy w swoich klubach regularnie grają. Ciężko było za rozsądną, akceptowalną dla nas kwotę tych zawodników ściągnąć. Nie szukaliśmy uzupełnienia, bo jesteśmy z Dominika na tej pozycji bardzo zadowoleni, szukaliśmy wzmocnienia. Jeżeli nie mogliśmy tego osiągnąć, woleliśmy poczekać do następnego okienka, gdzie będziemy dalej szukać i może wtedy nam się uda. Mieliśmy swoje jasno sprecyzowane cele transferowe i jeżeli z przyczyn niezależnych od nas nie udało nam się pozyskać tych konkretnych piłkarzy, nie chcieliśmy brać zawodnika na siłę, tylko po to, aby był.
A co udało się zrobić w to lato? Czego nie udało się zrobić? Czy można było więcej wyciągnąć?
- Nie udało nam się pozyskać napastnika na tu i teraz. Sprowadziliśmy Michała Głogowskiego, który dołączy do nas w zimę. Staraliśmy się, żeby sfinalizować ten transfer teraz. Natomiast rozumieliśmy zawodnika, który swojemu zespołowi chciał pomóc jeszcze przez tę rundę. Może to też okaże się lepsze dla niego, będzie miał łatwiejsze wejście, ale bardzo się cieszymy, że do nas dołączy, bo wierzymy, że pomoże nam już na wiosnę.
Skąd pomysł na transfer Głogowskiego? Czy Lechia będzie chciała się opierać na młodych zawodnikach z Polski bardziej, niż z zagranicy?
- To jest nasz cel od początku - opierać się na młodych zawodnikach, przede wszystkim młodych Polakach. Zawsze szukamy w pierwszej kolejności na naszym rynku, dopiero jak nie możemy tutaj znaleźć odpowiedniego zawodnika, wtedy szukamy dalej, ale skupiamy się przede wszystkim na polskim rynku. Jeśli chodzi o Michała, to szybko podjęliśmy decyzję. On był na radarze wielu klubów, ale dopiero teraz, w pierwszych kolejkach nowego sezonu, pokazał na co go stać. Można było zastanawiać się dłużej, poczekać rundę i dopiero wtedy podejmować decyzję, natomiast to, że podjęliśmy ją szybko - to jest jakieś ryzyko, ale to pozwoliło nam ubiec inne kluby w walce o niego.
Była tam jakaś klauzula?
- Tutaj uzgodniliśmy kwotę odstępnego.
Za jakich zawodników Lechii przyszły konkretne oferty w lato?
- Przyszła jedna konkretna, za Camilo Menę.
Kibice chcą wiedzieć, jak wygląda sytuacja kontraktowa Maksyma Khlana. Po ostatnim meczu spytany o to enigmatycznie się uśmiechnął, nie chciał mówić na ten temat. Trwają rozmowy?
- Rozmowy trwają, myślę, że niedługo zostanie osiągnięte porozumienie w tym temacie.
Każdy zawodnik Lechii sprowadzony do klubu ma mieć ten „potencjał sprzedażowy”, żeby później sprzedać go drożej, to jest jakiś biznesplan?
- Każdy zawodnik ma mieć potencjał rozwojowy. Chcemy pracować, aby rozwijać tych zawodników. Są dwie drogi. Można sprowadzać zawodników gotowych. Tylko że do naszej ligi nie trafiają zawodnicy gotowi, jeżeli starsi piłkarze przychodzą do naszej ligi, najczęściej mają jakieś mankamenty. Trochę odwracamy tę filozofię. Sprowadzamy zawodników, o których wiemy, że trzeba będzie z nimi nad czymś pracować. Zawsze, w ocenie naszego skautingu, jeżeli młody zawodnik do nas trafia i wiemy, że ma jakieś deficyty, to są to rzeczy, nad którymi można pracować i to wytrenować. Na taki model rozwoju będziemy stawiać.
W CLJ-tkach (Centralnych Ligach Juniorów - przyp.red) grają trzy drużyny Lechii: U-15, U-17 i U-19, ale dwie starsze ekipy znajdują się w strefach spadkowych. Radzą sobie dość kiepsko. Nasza Akademia nie szkoli zbyt dużej ilości zawodników gotowych do grania w pierwszym zespole. Z czego wynika ta słabość Akademii i co przez ten rok zrobiono, aby usprawnić jej działanie?
- Przez ostatni rok, drużynie U-19 udało się awansować do CLJ, co jest dobrym krokiem do dalszego rozwoju. Niewiele klubów w Polsce ma wszystkie drużyny w CLJ. Dalej jest nad czym pracować. Przez zawirowania finansowe główna uwaga jest na pierwszej drużynie. Bo to pierwsza drużyna musi ciągnąć finansowo klub, co z czasem pozwoli rozwijać Akademię. Na razie Akademia próbuje radzić sobie z takim składem osobowym, jaki ma. To w następnym kroku, kiedy ustabilizujemy sytuację w pierwszej drużynie, będziemy przyglądać się potrzebom Akademii. Ciężko robić piłkę na dobrym poziomie bez odpowiednich inwestycji. Takie inwestycje będą, ale dopiero w następnym kroku.
Czy są takie plany, aby przywrócić zespół rezerw?
- Na ten moment nie ma takich planów. Zespół rezerw, w mojej ocenie, jest po to, aby wprowadzać zawodników z CLJ-tki do seniorskiej piłki, właśnie poprzez zespół rezerw na poziomie III ligi. A niekoniecznie po to, aby ogrywać szeroką kadrę pierwszego zespołu, w zespole rezerw, utrzymywać ich w dobrej formie. Tym bardziej że my nie mamy szerokiej kadry i nie planujemy na razie w najbliższym horyzoncie mieć rozbudowanej kadry pierwszego zespołu. Te rezerwy mają służyć wprowadzaniu z wieku juniora, do wieku seniora, do seniorskiej piłki. Na razie, drużyna CLJ U-19 jeszcze nie jest na tym poziomie, aby ta drużyna rezerw była do tego potrzebna.
No dobrze, ale tacy zawodnicy jak Adam Kardaś, czy obecnie kontuzjowany Bartek Borkowski, są trochę zbyt dobrzy na CLJ-tki, a za słabi, aby grać w pierwszej drużynie.
- Póki takich zawodników jest kilku, nie ma sensu aby tworzyć dla nich osobny zespół. Będziemy korzystać z instytucji wypożyczeń. Tak jak teraz Bartek Brzęk czy Filip Koperski poszli na wypożyczenie. Borkowski był już w rundzie wiosennej na wypożyczeniu w Gedanii. To na pewno będzie dla nich następny krok, czyli szukanie klubów I, II ligi, gdzie będą mogli łapać te minuty. Z naszej perspektywy finansowej nie ma sensu inwestycja w drugą drużynę, tylko po to, aby dwóch-trzech zawodników grało na wyższym poziomie, bo można to w inny sposób rozwiązać.
Czy będziecie naciskali na trenera, aby wypełnić limit młodzieżowców?
- Na pewno sytuacja finansowa nie pozwala, żeby zapłacić 3 miliony złotych za niewypełnienie limitu 3000 minut gry młodzieżowców. Trenerzy mają absolutnie wolną rękę w ustalaniu składu. Ci młodzi zawodnicy, którzy grają, grają, bo są lepsi, a nie dlatego, że chcemy wypełnić limit. Teraz jesteśmy w dobrej sytuacji, jeśli chodzi o minuty młodzieżowców, więc nie ma zagrożenia, że tego limitu nie wypełnimy.
Według struktury, która jest na stronie Lechii, podlega panu jeden skaut. Wiem, że ma pan również takie doświadczenie jako skaut, ale jest to wystarczająca ilość? Jesteście w stanie w dwóch znaleźć odpowiednią ilość zawodników?
- Oczywiście, chcielibyśmy mieć szerszy zespół, ale wracamy tutaj do finansów. W dłuższej perspektywie będziemy ten zespół rozwijać. Są jeszcze dwie osoby, które na zasadach wolontariatu pomagają Robertowi (Tarce, skautowi – przyp.red), ale wiadomo że jest to struktura niewystarczająca na dłuższą metę. Natomiast w tej chwili funkcjonujemy tak. Wyniki są dobre, przy większym zespole mogłyby być jeszcze lepsze.
Jest model zawodnika, który ma trafiać do Lechii?
- Mamy sprofilowaną każdą pozycję - na każdą pozycję wiemy, czego szukamy. Dużą uwagę przywiązujemy do atrybutów fizycznych zawodnika na danej pozycji. I tych cech, w których widzimy potencjał do dalszego rozwoju.
Skąd taka ekspansja na wschodni rynek? Czy Lechia nawiąże współpracę z Dynamem Kijów?
- Do nas trafiają zawodnicy nie tylko z Dynama Kijów. Tak się złożyło, że stamtąd przyszło akurat dwóch. Patrzymy na ten rynek, bo jest on dla nas atrakcyjny finansowo. Nie ma co ukrywać. Tych zawodników na bardzo dobrym piłkarskim poziomie możemy pozyskać taniej niż kilka lat temu. Kilka lat temu zawodnicy stamtąd bardziej jeździli na Zachód niż do nas, a teraz mamy większe możliwości. Staramy się z tego korzystać, bo korzysta na tym klub.
Jak wygląda sytuacja z Luisem Fernandezem? Bo Luis nie trenuje z zespołem, trenuje indywidualnie.
- Luis od momentu kontuzji, od jej odnowienia, cały czas trenuje indywidualnie. Cały czas nie jest gotów, aby trenować z drużyną. Natomiast równolegle jakieś rozmowy z Luisem się toczą, na poziomie zawodnika i prezesa. Panowie próbują jakieś obopólne korzystne rozwiązanie wypracować.
To ma jakiś sens, aby trzymać zawodnika na tak wysokim kontrakcie i zakazywać mu grać, trenować z drużyną?
- Luis nie jest jeszcze gotowy do treningów z pierwszym zespołem. Do grania brakuje mu jeszcze więcej czasu. Niestety, podobnie ocenił to Raków Częstochowa, gdzie Luis był. Ocena była jasna - do grania mu jeszcze daleko.
Z perspektywy czasu można być mądrym oczywiście, ale czy wtedy, rok temu, podpisanie Luisa na tak wysokim kontrakcie, utworzenie komina płacowego w zespole było odpowiednie?
- Ja przyszedłem do klubu w momencie, w którym Luis już był. Mogę założyć, że za mniejsze pieniądze by nie przyszedł. A jego przyjście było bardzo ważne. I myślę, że bez punktów, które pozwolił nam zdobyć na początku sezonu, nie byłoby tego awansu. Jeśli odejmiemy punkty zdobyte przez Lechię, kiedy Luis grał na początku, to tego awansu bezpośredniego by nie było. A jak się kończą baraże, to widzieliśmy. Patrząc z tej perspektywy: Tak, warto było.
Czy patrząc na to, jak klub potraktował Luisa Fernandeza, a wcześniej Dusana Kuciaka nie będzie dla zawodników jakąś czerwoną flagą, żeby tutaj nie przychodzić? Że jak nie będą chcieli odejść z klubu, przedłużyć kontraktu, rozwiązać kontraktu za mniejsze pieniądze, to będą cię trzymać w Klubie Kokosa.
- Dusan podjął decyzję, opierając się o finanse, a nie o rozwój sportowy. Jego kontrakt został mu wypłacony, więc to była decyzja po stronie Dusana. My od początku komunikowaliśmy, że nie będzie brany pod uwagę, bo jest inna koncepcja na obsadę bramki. Miał wybór, albo odejść do innego klubu, chociaż nie było ofert za te same pieniądze, albo wziąć zapisane w kontrakcie pieniądze od Lechii, wiedząc, że nie będzie grał. W momencie, w którym miał klub, który chciał go sprowadzić, dogadaliśmy się bardzo szybko.
Czy ta plaga kontuzji, która przetoczyła się przez Lechię, była spowodowana zbyt ciężkimi przygotowaniami? Bo były to kontuzje głównie mięśniowe.
- My nie mamy dużo kontuzji mięśniowych. Rifet Kapić nie zdążył wejść w rytm treningowy, praktycznie od razu złapał kontuzję, więc ciężko winić za ten uraz proces treningowy. Oczywiście, Tomas Bobcek miał kontuzję mięśniową podczas meczu. Natomiast znamy też jego historię urazów, więc te urazy również wcześniej mu się zdarzały. Raczej nie winiłbym tutaj procesu treningowego za dużą ilość urazów. U nas jest to bardzo odczuwalne, bo mamy wąską kadrę. Ale ilościowo - ona nie jest taka duża.
A Tomek Bobcek będzie w stanie wrócić przed końcem rundy? Czy będzie szykowany już bardziej na następną rundę?
- To jest trudny uraz, który ma tendencje, aby się powtarzać. I to w takim miejscu, które jeżeli nie będzie w stu procentach zaleczone, to będzie ryzyko, że się powtórzy. Nie zakładamy sobie jakiegoś horyzontu czasowego. Myślę, że w tej rundzie wróci. Ale nie będziemy tego przyspieszać na siłę, aby nie ryzykować kolejnych tygodni czekania.