Historia Lechii Gdańsk
strona 1/4
16 lutego 2006, 22:17 / czwartek
W wątku tym zwracam się do Hydra, Tangensa i innych interesujących się historią naszej drużyny. Kompletuję właśnie materiały jednakże mam trochę luk.
- Poszukuję dat rozgrywania meczów o Puchar Lata 1985.
- Poszukuję terminarzy rozgrywek (najlepiej z wynikami) z jak największej liczby sezonów. Najbardziej zalezy mi na początkowym okresie działania naszego klubu (1945-1980).
Jeśli są tu na forum osoby (albo znacie takich pasjonatów), które posiadają materiały prasowe, fotograficzne itp z dawnych lat, dokumentujące historię gdańskiej Lechii i chcą sienimi podzielić proszą o kontakt ze mną. (mail, itp.)
16 lutego 2006, 22:23 / czwartek
proponuję skontaktować się z Obużem. napewno pomoże...
16 lutego 2006, 23:20 / czwartek
W temacie Pucharu Lata - szukaj pod koniec czerwca i w lipcu 1985 (weekendy). Ponadto garść informacji znajdziesz w artykule:
odnośnikPowodzenia :)
17 lutego 2006, 00:03 / piątek
Historia Lechii cz. 1
Początki istnienia (1945)
Od pierwszych dni odzyskania niepodległości przystąpiono w Gdańsku do odbudowy zniszczeń wojennych. Powstało Biuro Odbudowy Portów i swoich zwolenników znalazł również sport, uznany w dobie wielkiej migracji ludności za ważny czynnik cementujący środowisko.
Już 17 kwietnia 1945 roku, podczas gdy nad zniszczonym Gdańskiem echo niosło odgłosy artyleryjskiej kanonady i pojedynczych wystrzałów karabinowych, pod miastem toczyły się jeszcze walki, a jednostki Wojska Polskiego likwidowały resztki rozbitych formacji hitlerowskich, odbył się pierwszy w wyzwolonym Gdańsku mecz piłkarski. Drużyna złożona z funkcjonariuszy VI Komisariatu Milicji Obywatelskiej pokonała stacjonujących w sąsiedztwie radzieckich żołnierzy 3:1. Taki był początek gdańskiego sportu.
W niespełna miesiąc po tym historycznym wydarzeniu powstawać zaczęły pierwsze kluby z prawdziwego zdarzenia. A więc Milicyjny Klub Sportowy, którego tradycje przejęła potem Pogoń, a następnie Gwardia i GKS Wybrzeże, reaktywuje swoją działalność słynna Gedania oraz kluby tczewskie - Wisła i Unia, w Nowym Porcie powstają: Strażacki Klub Sportowy Płomień oraz WKS Flota. Powstają także: wejherowski Gryf, gdyński Grom oraz Mir (późniejsza Arka), a także Klub Sportowy Biura Odbudowy Portów - późniejsza krótkotrwała Baltia, a dziesiejsza Lechia Gdańsk...
30 lipca 1945 roku rozpoczął oficjalną działalność Okręgowy Związek Piłki Nożnej, którego pierwszym prezesem został Zdzisław Skowroński (pełnił tę funkcję zaledwie kilka miesięcy).
Ukonstytuowanie pierwszego zarządu BOP nastąpiło 7 sierpnia 1945 roku. Funkcję prezesa klubu powierzono dyrektorowi Biura Odbudowy Portów - inż. Władysławowi Szedrowiczowi. W skład zarządu weszli: Witold Dubielewicz, Henryk Skrzypczak, Sławomir Zieleniewski (znany trener i lekkoatleta), Zdzisław Ćwiek, Staszczyński, Niedźwiecki, Slowacki (skarbnik). Ustalono również, że kolor biało-zielony tworzyć będzie zewnętrzny symbol klubu.
17 lutego 2006, 00:06 / piątek
Historia Lechii cz. 2
W dniach 25-26 sierpnia 1945 roku zorganizowano pierwsze w wolnym Gdańsku Święto Sportu. Jednak na stadion przy ulicy Traugutta nie konkurencje lekkoatletyczne ściągnęły kilkanaście tysięcy widzów, ani nie bieg uliczny na dystansie 3 km o nagrodę Prezydenta Miasta, czy wyścig kolarski na trasie 10 km o nagrodę prezydenta BOP-u. W centrum zainteresowania znalazł się finałowy mecz błyskawicznego turnieju piłkarskiego z udziałem najlepszych zespołów Wybrzeża. Już tydzień wcześniej rozpoczęły się eliminacje, do których przystąpiło 8 drużyn: Milicyjny KS, Gedania, BOP, Płomień, Flota, OM Tur, ZZK Gdańsk i Grom Gdynia. W pierwszej serii spotkań faworyci zwyciężali bez trudu, ale już w półfinałach padły zgoła nieoczekiwane rozstrzygnięcia. Oto dwie najsilniejsze wówczas jedenastki Wybrzeża odpadają z turnieju! Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał - Gedania przegrała z Płomieniem, a BOP z Flotą. W finale, na zakończenie Święta Sportu, spotykają się więc strażacy z marynarzami i po zaciętej oraz wyrównanej walce wygrywają ci pierwsi w stosunku 1:0.
Pierwsze mistrzostwa okręgu przeprowadzili właśnie piłkarze. Nic w tym dziwnego - było ich najwięcej, najwcześniej się zorganizowali i stanowili wówczas niewątpliwie najsilniejsze i najbardziej prężne środowisko sportowe na Wybrzeżu. Poza tym kluby dość już miały spotkań towarzyskich o przysłowiową "pietruszkę" - chciały sprawdzić swą wartość w ogniu zaciętej walki o mistrzowskie punkty. Decyzja zapadła więc jednogłośnie i już na początku września 1945 roku rozpoczęły się eliminacje, które miały wyłonić dziesięć najlepszych zespołów piłkarskiej A klasy okręgu gdańskiego. Niemal dwa miesiące trwały ambitne zmagania osiemnastu drużyn z Trójmiasta, Tczewa, Wejherowa, Elbląga, a nawet Pelplina. W efekcie utworzona została pierwsza w historii gdańskiego futbolu "A klasa" (dziesiejsza "liga okręgowa"). W skład jej wchodziły: BOP Baltia Gdańsk (na skutek połączenia się BOP-u z Baltią), Flota Nowy Port, Gedania Gdańsk, Grom Gdynia, Gryf Wejherowo, Milicyjny KS Gdańsk (który już wkrótce zwać się będzie MKS Pogoń), Płomień Nowy Port, OM TUR Gdańsk oraz tczewskie drużyny Unii i Wisły.
Pod koniec października, kiedy na Wybrzeżu ciągle utrzymywała się ładna, słoneczna pogoda, A klasa przystąpiła do pierwszej rundy rozgrywek mistrzowskich. Bardzo szybko utworzyła się ścisła czołówka, w której należało szukać pierwszego mistrza Wybrzeża w piłce nożnej. Doskonale spisywała się Gedania, oklaski zbierała bojowa Pogoń i twarda Flota, dużym zaskoczeniem była postawa Groma. Ale największą i zasłużoną sławą cieszyli się tamtej jesieni piłkarze BOP-u. Szli oni od zwycięstwa do zwycięstwa, strzelając efektowne bramki i siejąc postrach w szeregach przeciwników. Np. Płomień przegrał aż 4:11, a Wisła 1:8. Najlepiej trzymali się milicjanci, którzy ulegli biało-zielonym tylko 2:3 oraz marynarze, którzy jako jedyni w rozgrywkach uzyskali z BOP-em zaszczytny remis 3:3. W rezultacie BOP zajął pierwsze miejsce w niedokończonej zresztą, bo przerwanej przez mrozy i śniegi, jesiennej rundzie rozgrywek.
BOP szturmem zdobył serca gdańskiej publiczności, która szalała z radości, gdy na boisko wchodziła słynna "trójka muszkieterów" - Baran, Łącz i Hogendorf. Tych trzech znakomitych napastników już przed wojną należało do elity polskiego piłkarstwa, a po wojnie wielokrotnie reprezentowali oni barwy narodowe. Na Wybrzeże ściągnął ich nie mniej sławny pomocnik lwowskich Czarnych - Czyżewski, pracujący w BOP-ie jako referent kultury fizycznej. Grała ta czwórka jak marzenie... Kibicom BOP-u na długo utkwiła w pamięci pozornie przyciężkawa sylwetka Stanisława Barana, który błyskawicznie startował do każdej piłki i strzelał "jak z armaty" z lewej oraz prawej nogi; albo przystojnego, czarnowłosego Mariana Łącza, popularnego "Makusia", znanego aktora scen warszawskich, zadziwiającego wszystkich refleksem, pomysłowością i celnymi "główkami"; albo lekko już wtedy łysiejącego, prawoskrzydłowego Tadeusza Hogendorfa, którego precyzyjne centry były (i mogą być do dziś) wzorem dla piłkarskiej młodzieży; i wreszcie spokojnego stratega, już wtedy mocno szpakowatego Zygmunta Czyżewskiego, wybornego technika, gdy celnymi podaniami z głębi pola wypuszczał w bój swych znakomitych kolegów z napadu. Nie było meczu, żeby jeden z "wielkiej trójki" nie zdobył przynajmniej jednej bramki. Były i takie spotkania (z Wisłą Tczew), gdy Baran strzelał pięć goli, a Łącz i Hogendorf po trzy.
Ówczesny skład BOP-u uzupełniali między innymi: były piłkarz Cracovii Stefan Lasota i znany ze swej zbyt ostrej gry Bolesław Żytniak w obronie, oraz późniejszy załużony piłkarz Lechii inż. Aleksander Kupcewicz, a także Gwoździński i Januszewski w ataku.
Mimo nader przeładowanego terminarza spotkań mistrzowskich na jesieni, BOP znajduje jeszcze czas na wyjazdowe mecze towarzyskie. W Bydgoszczy gdańszczanie gromią w listopadzie mistrza Pomorza - Polonię 6:1, a w Poznaniu wygrywają z KKS-em i remisują z Dębem 1:1.
17 lutego 2006, 00:09 / piątek
Historia Lechii cz. 3
Pierwszy - jakże bogaty - sezon zamykają piłkarze gdańscy spotkaniem międzynarodowym, rozegranym 16 grudnia na Stadionie Miejskim we Wrzeszczu (miejsce obecnego stadionu Lechii). Do Gdańska zawinął angielski statek "Fort Bourbon" z darami UNRRA. Wysportowana załoga tego statku chciała jeszcze koniecznie dać gdańszczanom w prezencie pokazową lekcję klasycznego angielskiego futbolu. Pewni siebie synowie Albionu "wypowiedzieli" więc mecz najlepszej gdańskiej jedenastce. Wyzwanie trzeba było przyjąć... Spotkanie odbyło się na porządnie już zmarzniętym i lekko pokrytym śniegiem boisku. Na trybunach, mimo dotkliwego chłodu, znalazło się paruset przytupujących widzów. "Wiadomo - Anglicy, ci to zawsze potrafią grać w piłkę", "Ciekawe, czy nasi się nie skompromitują?" - takie nastroje panowały na widowni. Tymczasem piłkarze BOP-u już po pierwszych piłkach zorientowali się, że mają do czynienia ze słabeuszami i już do przerwy spokojnie zaaplikowali im pięć bramek, specjalnie się zresztą przy tym nie wysilając. Anglicy schodzili do szatni z bardzo niepewnymi minami, gorączkowo się tylko dopytując, czy to aby na pewno Polacy, a nie jacyś przebrani Węgrzy, Szwedzi lub Urugwajczycy. Aby pogłębić ich wątpliwości, napastnicy BOP-u strzelili po przerwie jeszcze dziewięć bramek i dopiero gdy mecz dobiegał końca, łaskawie zezwolili Anglikom na zdobycie honorowego gola - na zasadzie polskiej gościnności. I chyba dopiero to (a także pomeczowa wspólna kolacja) przekonało załogę "Fort Bourbon", że miała do czynienia z autentycznymi Polakami.
17 lutego 2006, 00:13 / piątek
Historia Lechii cz. 4
Droga do ekstraklasy (1946-49)
Drugi rok swojej działalności piłkarze rozpoczęli już 20 stycznia, walnym zebraniem GOZPN, na którym wybrano nowy zarząd i nowego prezesa, którym został major Władysław Sroka. Jednak z powodu mroźnej i przedłużającej się zimy piłkarze gdańscy wyszli na boiska wyjątkowo późno. Właściwa inauguracja nastąpiła dopiero 18 kwietnia podczas "Turnieju Czterech Miast" (Gdańsk, Gdynia, Sopot, Tczew). Zakończył się on wygraną drużyny gdańskiej, co jednak nie przyszło łatwo.
Pod koniec kwietnia rozpoczęły się mistrzostwa okręgu. W rozgrywkach A, B i C klasy wystartowało już trzydzieści pięć zespołów, co było najlepszym dowodem wielkiej popularności piłki nożnej na Wybrzeżu Gdańskim. Największe zainteresowanie skupiało się oczywiście na rozgrywkach A klasy mających wyłonić mistrza Wybrzeża. Największe szanse miał zdecydowany lider tabeli - BOP, ale tuż przed wiosenną rundą mistrzostw klub przeżył ogromny wstrząs, który omal nie doprowadził do całkowitego rozwiązania sekcji piłkarskiej.
Początek sezonu nie zapowiadał kryzysu. Pod koniec marca BOP rozgrywa w Sopocie towarzyski mecz z Płomieniem i zwycięża wysoko 8:4. Baran potwierdza wysoką formę i strzela cztery bramki - kibice zacierają ręce. Nadchodzi jednak walne zebranie i na nim pada propozycja zmiany nazwy klubu z 'BOP Baltia' na 'KS Lechia'. Nazwa wydaje się ładna i dźwięczna, toteż zyskuje ogólną aprobatę, ale najbardziej, z uporem godnym lepszej sprawy, głosują za nią najlepsi piłkarze: Baran, Łącz, Hogendorf i przede wszystkim elokwentny Czyżewski. Walne zgromadzenie uchwala więc zmianę nazwy. I dopiero teraz "wychodzi szydło z worka"! W początkach kwietnia cała czwórka piłkarskich asów cichaczem wynosi się z Wybrzeża i już po kilku dniach występuje w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego. Lechia jest bezsilna, gdyż nie ma prawa do żadnych protestów: przepisy PZPN-u wyraźnie mówią, że w przypadku zmiany nazwy klubu - zawodnicy automatycznie otrzymuja zwolnienie i natychmiast, bez żadnej karencji, mogą przenieść się do innego klubu na terenie całego kraju. I właśnie "grupa Czyżewskiego" wykorzystała skwapliwie ten przepis odwdzięczając się w ten sposób BOP-owi za świetne warunki materialne, jakie stworzono jej w Gdańsku.
Rozgoryczeni działacze, którzy już widzieli Lechię walczącą z mistrzami innych okręgów o tytuł pierwszego po wojnie mistrza Polski, po krótkim załamaniu zacisnęli zęby i przystąpili do montowania nowego zespołu. Zresztą dokonali tego nadspodziewanie szybko i gładko. Tak się szczęśliwie dla Lechii złożyło, że poważny kryzys przeżywała w tym czasie sekcja piłkarskiej Floty w Nowym Porcie. Nie miała ona własnego boiska, a także innych warunków do rozwijania szerszej działalności piłkarskiej. Miała natomiast świetnych piłkarzy - Ślązaków, odbywających właśnie służbę wojskową w marynarce wojennej. Flota zrezygnowała więc ze swoich ambicji piłkarskich i w ciągu paru dni załatwiono przeniesienie do Lechii braci Kokotów, Nierychły, Pochopina, Nowakowskiego i Kierysza. Wkrótce potem do biało-zielonych przeszedł także doskonały napastnik milicyjnej Pogoni - Skowroński. W połączeniu z tymi, którzy pozostali w Lechii (Łoś, Lasota, Żytniak, Kupcewicz, Grządziel) - powstała wyrównana i dobra technicznie drużyna, mająca pałne szanse ubiegania się o tytuł mistrza Wybrzeża. Jednak raz jeszcze nieubłagalne przepisy piłkarskie obróciły się przeciwko Lechii. Byli piłkarze Floty i Pogoni nie mogli występować w barwach Lechii w drugiej rundzie rozgrywek mistrzowskich, ponieważ w jesiennych rozgrywkach reprezentowali inne kluby. A Flota i Pogoń nie zmieniły niestety swoich nazw. I oto wytworzyła się dość paradoksalna sytuacja - w rozgrywkach gdańskiej A klasy Lechia występująca w rezerwowym składzie przegrywała mecz za meczem i niewielką ilością punktów wybroniła się przed spadkiem do B klasy, natomiast w spotkaniach towarzyskich, grając już w pełnym składzie, udowadniała swą zdecydowaną wyższość nad wszystkimi rywalami, i to nie tylko z Wybrzeża. Wiosną i latem Lechia bije kolejno: Pocztowy KS 4:1, MKS Sopot 4:2, PKS Szczecin 2:1, Zjednoczonych Łódź 5:2, Gedanię 2:1, reprezentację Gdynii 5:2, Kaszubię 5:1, Płomień 4:0, Skrę Warszawa 10:4 i Legię Warszawa 4:2. Tymczasem mistrzostwa A klasy dobiegły końca i tytuł pierwszego mistrza Wybrzeża w piłce nożnej zdobyła Gedania.
17 lutego 2006, 00:15 / piątek
Historia Lechii cz. 5
Największą furorę zrobiły jednak na Wybrzeżu dwa inne spotkania. Pod koniec maja na Stadion Miejski we Wrzeszczu przyjechał wielokrotny przedwojenny mistrz Polski - Ruch Chorzów, który w obecności pięciu tysięcy widzów poniósł porażkę z Lechią w stosunku 2:4, co było ogromną sensacją. Na nic zdały się efektowne parady Broma, reprezentanta Polski, w bramce Ruchu - musiał kapitulować aż cztery razy po strzałach Skowrońskiego, Alfreda Kokota, Pochopina i Grządziela. Mecz stał na doskonałym poziomie, a ogólny podziw wzbudził młody, dziewiętnastoletni piłkarz chorzowskiego Ruchu - Gerard Cieślik, który popisał się piękną bramką zdobytą z "przewrotki" - nożycami do tyłu.
Rekord frekwencji widzów na stadionie we Wrzeszczu padł 16 czerwca. Na trybunie i amfiteatrach stłoczyło się ciasno ponad dwadzieścia tysięcy osób, przybyłych na pierwsze oficjalne międzynarodowe spotkanie piłkarskie na Wybrzeżu. Przeciwnikami Lechii byli słynni piłkarze węgierscy o ustalonej już renomie w piłkarskiej Europie. W reprezentacyjnej drużynie kolejarzy węgierskich, którzy w swych ciemnowiśniowyh koszulkach wybiegli na boisko przy ulicy Traugutta, grało aż sześciu reprezentantów Węgier - toteż stremowana Lechia niezbyt szybko zapanowała nad rozdygotanymi nerwami. Ale w miarę upływu czasu, coraz więcej oklasków nagradzało także akcje zespołu gdańskiego. Węgrzy nie spodziewali się tak skutecznego oporu. Wprawdzie lekko przeważali, ale wszystkie ich akcje załamywały się na ofiarnych obrońcach: Lasocie i Żytniaku, pomocnikach: Nierychle, Nowakowskim i Henryku Kokocie oraz brawurowo broniącym - bramkarzu Ludwiku Łosiu. W ostatnim kwadransie przed przerwą coraz częściej zaczynają też dochodzić do głosu napastnicy Lechii. Linia ataku w składzie Pochopin, Alfred Kokot, Skowroński, Grządziel, Kupcewicz przeprowadza kilka błyskotliwych akcji i oto w czterdziestej minucie prawoskrzydłowy Pochopin ograł obrońcę węgierskiego i z bardzo trudnego kąta przepięknie strzelił pod samą poprzeczkę. Bramkarz nie próbował nawet bronić - ze zdziwieniem patrzył tylko na trzepocącą w siatce piłkę. Nie sposób opisać entuzjazmu widowni. W potężnym wrzasku stadionu, słyszalnym podobno aż w Oliwie, frunęły do góry różne części garderoby, a jej właściciele szaleli z radości... Lechia prowadziła do przerwy 1:0! Szczęście nie trwało jednak długo. Rozdrażnieni Madziarzy, którzy po raz pierwszy demonstrowali w Gdańsku arcynowoczesny wtedy system WM - ze stoperem w linii obrony i cofniętymi łącznikami - ruszyli po przerwie z takim impetem, że widownia momentalnie przycichła. Mnożyły się finezyjne zagrania w głębi pola, błyskawiczne sprinty i centry ze skrzydeł oraz celne i zaskakujące strzały z każdej pozycji. Gdańszczanie w żaden sposób nie mogli odnaleźć właściwego rytmu i bardzo szybko potracili głowy. A gdy w dodatku wyszły na jaw duże braki kondycyjne - na boisku istniały już tylko wiśniowe koszulki węgierskie. Nie pomagały rozpaczliwe robinsonady bez przerwy oklaskiwanego Łosia... Przy pierwszych bramkach oniemiała widownia wzdychała tylko boleśnie, ale potem zwyciężył czar węgierskiej piłki i zachwyceni kibice bili długie brawa wirtuozom znad Dunaju. Węgrzy wygrali wtedy 6:1, a Lechia miała chociaż tę satysfakcję, że przez połowę meczu dotrzymywała kroku niezrównanym wtedy mistrzom.
17 lutego 2006, 00:18 / piątek
Historia Lechii cz. 6
Na jesieni rozpoczęły się kolejne mistrzostwa gdańskiej A klasy. Były to ważne mistrzostwa, albowiem było już wiadomo, że pierwsze dwa zespoły będą reprezentować okręg gdański w późniejszych rozgrywkach, mających na celu utworzenie pierwszej powojennej ekstraklasy piłkarskiej. Grająca już w pełnym składzie Lechia od razu narzuciła zabójcze tempo. Jej kolejnymi ofiarami były: Wisła Tczew 10:1, Unia Tczew 9:1, MKS Pogoń 4:1, Grom Gdynia 3:1, Bałtyk Gdynia 12:0, WKS 16 Dywizji 5:3 i wreszcie Płomień 10:0. Jedyną, ale za to bardzo prestiżową porażkę, ponoszą biało-zieloni ze swym najgroźniejszym rywalem - Gedanią, która nawiązując do swojej przedwojennej świetności nie chciała oddać miana najlepszej drużyny Gdańska. Lechia prowadziła już do przerwy 2:0 i drugą połowę rozpoczęła z wielką pewnością siebie, a nawet z odrobiną nonszalancji, w przeciwieństwie do Gedanii, która rzuciła na szalę ogromną ambicję oraz wolę walki i zwycięstwa. W tej sytuacji, jeszcze zanim rozległ się gwizdek rozpoczynający drugą połowę, wynik meczu był przesądzony. W krótkich odstępach czasu Gedania zdobyła cztery bramki i zwyciężyła zasłużenie 4:2. Obie te drużyny miały już sporą przewagę nad rywalami i już było wiadomo, że to właśnie one będą walczyć w przyszłym roku o pierwszą ligę. Tak rzeczywiście było (mistrzem Wybrzeża ponownie została Gedania, a Lechia zajęła drugą lokatę), ale okazało się, że tym razem ekstraklasa była jeszcze poza zasięgiem drużyn gdańskich.
Nie powiodło się Gedanii, która w pierwszej serii eliminacyjnej zajęła dopiero siódme miejsce (awansowały trzy pierwsze zespoły). Tymczasem w drugiej, jesiennej serii rozgrywek, Lechia wystartowała bardzo udanie, pewnie wygrywając własną podgrupę (pięć zwycięstw i jedna porażka w Poznaniu), w której grały także: HCP Poznań, MKS Szczecin i Polonia Bydgoszcz, ale w tzw. II eliminacyjnej grupie "pięciu", tak młody i mało doświadczony zespół niewiele miał już do powiedzenia. Biało-zieloni zajęli piąte miejsce za Ruchem Chorzów, Legią Warszawa, Tarnovią i Widzewem Łódź (do ekstraklasy awansowały tylko trzy pierwsze zespoły), musieli więc wrócić do gdańskiej A klasy.
Udział w ciężkich rozgrywkach o awans zahartował biało-zielonych, którzy w następnym sezonie poczynili już bardzo widoczne postępy w technice i taktyce gry. Najboleśniej przekonał się o tym na własnej skórze stary lokalny rywal - Gedania, która w dwóch meczach o mistrzostwo okręgu wysoko przegrała z Lechią, bo 1:5 i 2:7. Lechia została wreszcie mistrzem Wybrzeża! I chyba właśnie od tej chwili wszystkie największe sukcesy gdańskiej piłki nożnej wiązać się będą z drużyną z ulicy Traugutta we Wrzeszczu.
Lechia rozpoczęła swój trudny, ale uwieńczony pełnym powodzeniem, marsz do grona najlepszych polskich zespołów piłkarskich. Jako mistrz Wybrzeża stanęła jeszcze raz do walki o pierwszoligowy awans. W spotkaniach eliminacyjnych łatwo poradziła sobie z Lublinianką Lublin, Bzurą Chodaków i Gwardią Olsztyn, a w grupie finałowej była już prawdziwą rewelacją, odnosząc w ośmiu meczach siedem zwycięstw i tylko jeden remisując. Najbardziej emocjonujący w tej serii był mecz w Bytomiu z Szombierkami, kóre do przerwy prowadziły 2:0, a mimo to zeszły z własnego boiska pokonane 2:3. Dwie kapitalne bramki strzelił wtedy Rogocz, a jedną Skowroński. W rewanżu na stadionie we Wrzeszczu, Szombierki przegrały już bezapelacyjnie 1:4. W pozostałych spotkaniach Lechia wygrała z PTC Pabianice 5:2 i 7:2, ze Skrą Częstochowa 3:1 i 6:1, a z Radomiakiem 3:0 i w rewanżu, który był ostatnim meczem rozgrywek, zremisowała 1:1. W sumie gdańszczanie zdobyli 15 punktów i przebojem awansowali do I ligi. Ich przewaga nad Szombierkami, które także awansowały, wyniosła aż sześć punktów. Radość tysięcy miłośników piłki nożnej na Wybrzeżu nie miała granic - gdański zespół po raz pierwszy w historii znalazł się w ekstraklasie. Lechia w ekstraklasie!
Warto jeszcze przypomnieć nazwiska tych, którzy dokonali tego wyczynu. Najczęściej Lechia grała wtedy w składzie:
bramkarz: Józef Pokorski (rez. Ludwik Łoś)
obrońcy: Hubert Nowakowski i Jakub Smug (rez. Bolesław Żytniak)
pomocnicy: Piotr Nierychło, Alfred Kamzela, Henryk Kokot I
napastnicy: Alfred Kokot II, Leszek Goździk, Roman Rogocz, Tadeusz Skowroński i Aleksander Kupcewicz (rez. Leszek Steinmetz)
17 lutego 2006, 00:20 / piątek
Historia Lechii cz. 7
Pierwszy sezon w ekstraklasie (1949)
Już w 1949 roku Lechia Gdańsk awansowała do polskiej ekstraklasy piłkarskiej. 20 marca 1949 roku biało-zieloni rozegrali swój pierwszy mecz w I lidze. Było to od razu bardzo trudne wyjazdowe spotkanie na stadionie przy ulicy Kałuży z drużyną Parpana, Bobuli, Gędłka, Jabłońskiego i braci Różankowskich, wicemistrzem z poprzedniego sezonu (1948) i trzykrotnym mistrzem Polski - Cracovią. Do przerwy spora niespodzianka: krakowskie "internacjonały" muszą się bronić i z ledwością utrzymują remis 1:1. Pierwszą bramkę dla Lechii w rozgrywkach pierwszoligowych zdobył wtedy Piotr Nierychło pięknym strzałem z rzutu wolnego z odległości 25 metrów. Jak podawała prasa - Nierychło grał w Krakowie z gorączką. Po przerwie górę wzięła jednak rutyna i marzenia gdańszczan o sprawieniu niespodzianki zostały przerwane. Po stracie dość przypadkowej bramki, mało doświadczeni piłkarze w biało-zielonych strojach stracili także ochotę do walki i przegrali ostatecznie 1:5. Taki był I-ligowy chrzest. Skład Lechii w tym historycznym, bo inauguracyjnym występie wyglądał następująco:
Pokorski - Lenc, Żytniak, Nierychło, Kamzela, Kuncewicz, Kokot I, Skowroński, Rogocz, Goździk, Kokot II.
Ale już tydzień później nowe nadzieje wstąpiły w serca dwudziestu tysięcy gdańszczan przybyłych na ligową premierę na stadion we Wrzeszczu. Mecz z kolejnym utytułowanym rywalem - chorzowskim Ruchem, Lechia zaczęła wręcz "koncertowo". Po pierwszym gwizdku, Rogocz zagrał do Goździka, otrzymał piłkę z powrotem, błyskawicznie wypuścił na dobieg Kupcewicza i w dwudziestej sekundzie gry było 1:0! Ślązacy w ogóle nie zdążyli dotknąć piłki - po raz pierwszy zrobił to bramkarz Brom, gdy wyjmował piłkę z siatki... Minęło kilka minut gry, gdy Kupcewicz pięknie zrewanżował się Rogoczowi. Jego dokładne dośrodkowanie przejął zwinny Roman i uderzył tak silnie, że bezradny Brom nawet nie widział, jak piłka znalazła się w bramce. Nie przebrzmiał jeszcze entuzjazm widowni, gdy Goździk otrzymał prostopadłe podanie od Skowrońskiego, wymanewrował dwóch obrońców, spokojnie "wyciągnął" bramkarza na przedpole i wjechał z piłką do pustej bramki. Była dziesiąta minuta gry i Lechia prowadziła 3:0! Nie sposób jest opisać to, co się działo w tym czasie na trybunach. Chorzowianie nie mieli zamiaru jednak kapitulować i po serii ataków Alszer zdobył wreszcie bramkę dla Ruchu. Tuż przed przerwą odpowiedział na to Henryk Kokot, celnie strzelając z rzutu wolnego. Po przerwie nie pomogła Ślązakom nawet fantastyczna gra legendy futbolu - Gerarda Cieślika. Mały "Pikuś", czyli Alfred Kokot, znów ostrym strzałem zaskoczył Broma, który wypuścił piłkę, co z kolei pozwoliło nadbiegającemu Skowrońskiemu po raz piąty umieścić ją w siatce. Wprawdzie Cieślik zdobył jeszcze dwie bramki, ale pewne zwycięstwo 5:3 odniosła Lechia. A ponieważ w tej samej kolejce inny beniaminek - Szombierki Bytom pokonał 3:1 AKS Chorzów, więc prasa określiła tą kolejkę jako: "Fenomenalne entrez beniaminków!".
Kolejne mecze nie napawały już optymizmem. Niewiele pomogły sprowadzone do drużyny posiłki - Czesław Lenc z Chojniczanki, Robert i Henryk Gronowscy z Piasta Gliwice, czy Robert Kusz z Polonii Świdnica. Dwukrotnie biało-zieloni ulegli przeciwnikom 0:3 - najbierw bytomskim Szombierkom, a następnie na własnym boisku Polonii Warszawa. Po tych meczach gdańszczanie zajmowali ostatnią pozycję w pierwszoligowej tabeli. Kryzys w drużynie był przeplatany jednorazowymi udanymi występami, czego przykładem jest wyjazdowe zwycięstwo 2:0 z silną wówczas Wartą Poznań. Obie bramki w tym spotkaniu zdobył Roman Rogocz.
W dziesiątej kolejce, po serii niepowodzeń, na Traugutta witano kolejny legendarny klub polskiej piłki - krakowską Wisłę. W obecności ponad 20 tysięcy widzów biało-zieloni nie wytrzymali presji i ulegli rywalom aż 1:5. Spotkanie to było popisem strzeleckim piłkarza "Białej gwaizdy" - Mieczysława Gracza, który sam zdobył cztery bramki, w tym jedną bezpośrednio z rzutu rożnego, uderzając stopą odzianą tylko w skarpetkę! Ponieważ zepsuł mu się jeden but, zrzucił drugi i biegał po boisku w skarpetkach, co nie przeszkodziło mu w uzyskaniu bramki. Wypadek bez precedensu!
17 lutego 2006, 00:23 / piątek
Historia Lechii cz. 8
Biało-zieloni po nie wytrzymywali ogromnego napięcia bojów o mistrzowskie punkty i przegrywali mecz za meczem. Niewiele pomogło wzmocnienie drużyny nowymi zawodnikami. Do Lechii przybyli: Czesław Lenc z Chojniczanki, Hubert Kusz z Polonii Świdnica oraz bracia Robert i Henryk Gronowscy z Piasta Gliwice. Niewiele to jednak pomogło, gdyż nowym nabytkom potrzebny był czas, aby przyjąć się i okrzepnąć w gdańskim środowisku, a tymczasem sezon dobiegał końca i już było wiadomo, że Lechia spadnie do nowo utworzonej drugiej ligi. Chłopcy mimo to nie rezygnowali i ciągle toczyli heroiczne boje. Jednym z takich właśnie spotkań był sierpniowy mecz biało-zielonych z Legią na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. Do przerwy Legia wygrywała już 4:0. Po przerwie, ku dużym zaskoczeniu nielicznej 3-tysięcznej publiczności, mecz potoczył się zupełnie inaczej. Na boisko wybiegła jakby nie ta sama drużyna. Atak gdańszczan niezmordowanie przeprowadzał wiele szybkich i pomysłowych akcji i bramkarz Legionistów znajdował się bardzo często w poważnych opałach. Na pięć minut przed końcem, po dwóch golach Rogocza oraz po jednym Skowrońskiego i Kokota II, wynik meczu był remisowy! Co więcej - "mały" Kokot I Skowroński mieli jeszcze dwie świetne okazje, aby strzelić zwycięskie bramki.
Zwycięstwo z Łódzkim Klubem Sportowym było ostatnim sukcesem Lechii Gdańsk. Znacznie częściej zdarzały się porażki (1:5 w Warszawie z Polonią, 0:4 w Krakowie z Wisła, czy też 1:4 z Wartą Poznań na własnym stadionie). Końcówka ligi pokazała, że gdańszczanie nie dorobili się jeszcze drużyny na miarę czołówki polskiego piłkarstwa. Porażka we Wrzeszczu z Legią 0:3 oraz klęska w ostatniej kolejce w Bytomiu z Polonią aż 0:8, zakończyły pierwszą przygodę Lechii z piłkarską ekstraklasą. To rekordowe zwycięstwo na niewiele przydało się też Polonii, która została zdegradowana razem z gdańskim klubem. W tym ostatnim meczu w swoim inauguracyjnym sezonie w I lidze, Lechia wystąpiła w następującym składzie:
Pokorski - Kusz, Lenc, Kokot I, Smug, Nierychło, Kokot II, Gronowski, Konopek, Rogocz, Wawrzusiak
finał Pucharu Polski (1955)
1/16 Pucharu Polski 1955
Lechia Gdańsk 3-2 Kolejarz Nowy Sącz
1/8 Pucharu Polski 1955 - 28.04.1955, Kraków
Gwardia (Wisła) Kraków 0-1 Lechia Gdańsk
0:1 Alfred Kobylański 4'
Gwardia: Kalisz, Piotrowski, Szczurek, Budka, Snopkowski, Jędrys, Kotaba, Kościelny (Adamczyk), Mordarski, Rogoża, Dudek.
Lechia: Gronowski II, Kusz, Korynt, Lenc, Czubała (Kupcewicz), Kaleta, Nowicki, Adamczyk, Gronowski I, Goździk, Kobylański.
Sędzia: Franczykowski (Bielsko)
Widzów: 12.000
Lechia odniosła szczęśliwe zwycięstwo w Krakowie po bardzo szybkim objęciu prowadzenia. Gwardia miała przez całe spotkanie przewagę, ale jej atak jakby bał się przypadkiem strzelić na bramkę Gronowskiego, który mimo to udowodnił, że słusznie należy do czołówki bramkarzy polskich. Gdańszczanie bardzo często grali na czas, a w drugiej połowie robili to w sposób bardzo rażący.
ćwierćfinał Pucharu Polski 1955 - 02.06.1955, Warszawa
Gwardia Warszawa 1-2 Lechia Gdańsk
0:1 Alfred Kobylański 26'
1:1 Hachorek
1:2 Alfred Kobylański 102'
Gwardia: Stefaniszyn, Markowski, Maruszkiewicz, Ochmański, Hodyra, Wiśniewski, Kubik (Kulesza), Brzozowski, Hachorek, Zientara, Baszkiewicz.
Lechia: Gronowski II, Kupcewicz, Korynt, Lenc, Kaleta, Musiał, Gronowski I, Adamczyk, Goździk (Rogocz), Nowicki, Kobylański.
Sędzia: Cyprys (Opole)
Widzów: 3000
17 lutego 2006, 00:26 / piątek
Historia Lechii cz. 9
Obrońca Pucharu Polski uległ w meczu ćwierćfinałowym, po 120 minutach gry, Lechii Gdańsk 1:2. Jedenastka z Wybrzeża potwierdziła jeszcze raz, że ma szczęście do warszawskich boisk, szczęście, które uśmiecha się w najmniej oczekiwanych momentach. Tym razem bowiem decydującą o zwycięstwie bramkę zdobyła ona w okresie wyraźnej przewagi gospodarzy, wykorzystując widoczną pomyłkę sędziów.
Do przerwy gra była interesująca i wyrównana, akcje zmieniały się błyskawicznie. Kobylański uzyskał prowadzenie dla gdańszczan, następnie Hachorek wyrównał. W drugiej połowie obraz gry radykalnie się zmienił - obie drużyny wyraźnie osłabiły tempo, zmniejszyła się ilość szybkich akcji i celnych strzałów. Wobec nierozstrzygniętego wyniku sędzia zarządził dogrywkę, w której gdańszczanie zdobyli decydującego o awansie do półfinału gola. Zwycięską bramkę Lechia zdobyła w 12 minucie dogrywki. Piłka po wybiciu obrońcy Gwardii trafiła w nogę napastnika gości, a następnie wyszła na aut. Tymczasem sędzia liniowy, a za nim i sędzia główny zadecytowali o rzucie rożnym. Dobrze wykonany korner przez Nowickiego przejął na głowę Gronowski, jego podanie przechwycił z powietrza Kobylański i zamienił na decydującą bramkę spotkania.
Mecz stał pod znakiem pojedynku najlepszego napastnika Gwardii - Hachorka z reprezentacyjnym stoperem Koryntem i wypadł zdecydowanie na korzyść tego drugiego.
Po tym zwycięstwie, gdy okazało się, że Lechia wylosowała drugoligową Odrę, w Gdańsku zapanowała euforia. Kibice już widzieli Puchar Polski na Wybrzeżu. Utwierdzała ich w tym miejscowa prasa, drukując nader optymistyczne wypowiedzi zawodników i działaczy Lechii...
półfinał Pucharu Polski 1955 - 16.06.1955, Gdańsk
Lechia Gdańsk 2-1 Budowlani (Odra) Opole
1:0 Jerzy Kaleta 10'
2:0 Alfred Kobylański 51'
Lechia: Gronowski II, Kusz, Korynt, Lenc, Musiał, Kaleta, Gronowski I, Adamczyk, Goździk (Rogocz), Nowicki, Kobylański
Budowlani: Kornek, Cichy, Dubiel, Skronkiewicz, Rogowski, Strociak, Smajda, Słysz, Klik, Jarek, Spałek.
Sędzia: Fronczyk (Tarnów)
Widzów: 8000
Gdańszczanie odnieśli zasłużone zwycięstwo, będąc zespołem lepszym przede wszystkim technicznie.
Grę rozpoczęli gospodarze uzyskując wyraźną przewagę w polu. Po kilku akcjach atak Lechii w 10 minucie zmusił Korneka do kapitulacji - Kaleta przytomnie wykorzystał piękne dośrodkowanie Gronowskiego i w pełnym biegu oddał w prawy róg bramki opolskiej ostry strzał, nie do obrony. Od tego momentu Lechia zwiększyła jeszcze tempo gry, jednak ataki biało-zielonych kończyły się niecelnymi strzałami. Po przerwie, w 51 minucie gry po ładnej akcji całej formacji ofensywnej, Nowicki podał Kobylańskiemu, a ten z ostrego kąta nie dał opolskiemu bramkarzowi żadnych szans i ustalił wynik spotkania na 2:0.
Powoli doszła jednak do głosu drużyna opolska. W 65 minucie Gronowski po wypiąstkowaniu silnego strzału Słysza i po dobitce Klika, która trafiła w słupek, pięknie obronił następną dobitkę Słysza. W 10 minut później bramkarz gdański znowu broni w ładnym stylu strzał Słysza pod poprzeczkę, bity z rzutu wolnego z odległości 30 metrów.
Ogólnie opolanie imponowali wielką ambicją, ale bardzo dobrze grała defensywa Lechii, w której niezawodny Korynt całkowicie unieszkodliwił wraz ze swoimi kolegami groźny duet gości: Jarka i Spałka. Jeśli nawet kilkakrotnie napastnicy Odry przedostali się na pole karne, to Gronowski II był tego dnia zaporą nie do przebicia.
finał Pucharu Polski 1955 - 29.09.1955, Warszawa
CWKS (Legia) Warszawa 5-0 Lechia Gdańsk
1:0 Henryk Kempny 2'
2:0 Henryk Kempny 8'
3:0 Ernest Pohl 32'
4:0 Henryk Kempny 52'
5:0 Jerzy Słaboszewski 75'
CWKS: Edward Szymkowiak, Antoni Masheli, Jerzy Słaboszewski, Jerzy Woźniak, Marceli Strzykalski, Zygmunt Pieda, Edmund Kowal, Lucjan Brychczy, Henryk Kempny (Longin Janeczek), Ernest Pol, Andrzej Cechelik. Trener: Janos Steiner
Lechia: Henryk Gronowski II (Marcin Potrykus), Hubert Kusz, Roman Korynt, Czesław Lenc, Jerzy Czubała, Jerzy Kaleta, Robert Gronowski I, Waldemar Jarczyk, Władysław Musiał, Czesław Nowicki (Alfred Kobylański), Roman Rogocz. Trener: Tadeusz Foryś
Bez większego problemu obronił CWKS dla Warszawy ogromnej wielkości puchar. W czwartkowym finale, ani na moment nie było wątpliwości, że zwyciężą wojskowi.
17 lutego 2006, 00:28 / piątek
Historia Lechii cz. 10
Piłkarze CWKS-u byli przed meczem bardzo bojowo nastawieni. Stojący na straży bramki warszawskiej ponad pięćdziesięciokrotny reprezentant barw narodowych Edward Szymkowiak opowiadał:
Do trzech razy sztuka, powtarzaliśmy sobie przed meczem w szatni. Raz byliśmy już w finale ulegając warszawskiej Polonii, drugi raz odpadliśmy również z lokalnym rywalem - Gwardią w półfinale. Teraz albo nigdy - takie zawołanie poszło przez cały zespół, zanim wkroczył na murawę z ogromną wolą walki i zwycięstwa. Naszym sojusznikiem okazała się też przedmeczowa pewność siebie przeciwnika.
Wojskowi ruszyli do ataku z ogromnym impetem już od pierwszej minuty. Plan taktyczny, polegający na zaskoczeniu rywala udał im się w stu procentach, głównie za sprawą Kempnego, który już w 2 minucie zdobył pierwszą bramkę przy biernej postawie lechistów, a w 8 minucie następną. Można powiedzieć, że od tej chwili zawody przybrały jednostronny charakter, chociaż trzeci gol padł dla warszawiaków dopiero w 32 minucie ze strzału Pola. Panowali teraz niepodzielnie na boisku, grająć bez obciążeń, z polotem i popisując się efektownymi sztuczkami, które przyniosły im po przerwie jeszcze dwie bramki. Jedna była autorstwa Kempnego, który bez wątpienia zasłużył na miano bohatera czwartego finału Pucharu Polski. Ujawnił w całej okazałości swój wielki talent, a dzielnie sekundowali mu Pol i Brychczy.
Nie można natomiast nazwać bohaterem Korynta, który chociaż dwoił się i troił, niewiele był w stanie zdziałać, przegrał przy tym szereg pojedynków z napastnikami przeciwnika.
Lechia Gdańsk zaprezentowała się w Warszawie bardzo słabo. Zawiodła generalnie koncepcja gdańszczan polegająca na kryciu "każdy swego", a obrona nie miała żadnych szans w pojedynkach z lepszymi technicznie i szybszymi napastnikami CWKS. Wojskowi mogli wygrać w znacznie wyższym stosunku, kilkakrotnie jednak szczęśliwy przypadek pomógł Gronowskiemu II, broniącemu bramki Lechii. Nadzieje licznych kibiców Lechii nie spełniły się, ulubieńcy Wybrzeża nie potrafili zdobyć się na postawę godną pucharowych finalistów, stanowiąc tego dnia jedynie tło dla popisów drużyny warszawskiej...
Puchar Polski (1983) - część I
Była jesień 1982 roku. W smutnej atmosferze rozpoczynał się kolejny piłkarski sezon na Traugutta. Degradacja raz jeszcze zajrzała na stadion we Wrzeszczu - gra toczyć się miała o trzecioligowe zaledwie punkty. Z miernymi zresztą rokowaniami. Młodziutki zespół, bez doświadczenia, bez kapitału umiejętności - jedynie z ambicjami. Tak jak i duet trenerski, jeszcze niedawno sam kopiący piłkę. Jerzy Jastrzębowski i Józef Gładysz podjęli pracę bez żadnych gwarancji. Ani z ich strony, co do ewentualnego sukcesu, ani ze strony klubu, co dłuższej umowy wiążącej dwójkę szkoleniowych żółtodziobów z markową przed laty Lechią. Była to taka obustronna próba sił. I wzajemne patrzenie na ręce.
Nie było i kibiców. Zaledwie garstka przychodziła na pierwsze jesienne mecze, większość się odwróciła, sfrustrowana wiecznymi niepowodzeniami. Tyle podejść do ekstraklasy, tyle bunczucznych zapowiedzi, tyle roszad w składzie, który okresami niczym nie różnił się od krajowej czołówki, a realia nakazywały nagle grę na trzecim tylko froncie. Twarde prawa sportu.
17 lutego 2006, 00:31 / piątek
Historia Lechii cz. 11
1/64 Pucharu Polski 1982/83 - 11.08.1982, Radziejów Kujawski
Start Radziejów Kujawski 2-3 Lechia Gdańsk
1:0 Bogacz
1:1 Andrzej Marchel
2:1 Bykowski
2:2 Bolesław Błaszczyk
2:3 Bolesław Błaszczyk
Lechia zdołała wygrać to spotkanie dopiero po dogrywce - do przerwy utrzymywał się wynik bezbramkowy, natomiast po regulaminowych 90 minutach rezultat brzmiał 1:1.
1/32 Pucharu Polski 1982/83 - 01.09.1982, Gdańsk
Lechia Gdańsk 2-1 Olimpia Elbląg
1:0 Marek Kowalczyk 9'
2:0 Ryszard Polak 50'
2:1 Wojciech Karman 86'
Lechia: Fajfer, Marchel, Kulwicki, Salach, Jabłoński (88' Klinger), Raczyński, Józefowicz (70' Kazojć), Kowalczyk, Polak, Grembocki, Górski
Olimpia: Ryband, Bianga (29' Fiłonowicz), Małek, Kanabaj, Makowski, Karman, Sula, Burchardt, Radowski, Pontus (46' Zawadzki), Spychalski
Sędzia: Alojzy Jarguz (Suwałki)
Widzów: 300
Mecz był żywy i choć elblążanie przewyższali Lechię warunkami fizycznymi, to jednak ambitnie walczący gospodarze nadawali od początku ton grze, czego efektem były dwie bramki, a mogło być ich więcej. Olimpia dopiero w końcówce ruszyła do bardziej zdecydowanych ataków, które na pewno ułatwiło cofnięcie się Lechii do obrony, w celu utrzymania korzystnego wyniku. Kiedy jednak elblążanie zdobyli kontaktową bramkę, było już za późno, aby wyrównać i liczyć na sukces w dogrywce.
1/16 Pucharu Polski 1982/83 - 22.09.1982, Gdańsk
Lechia Gdańsk 1-1 Widzew Łódź
0:1 Zdzisław Rozborski 63'
1:1 Roman Józefowicz 83'
Rzuty karne:
0:1 Grębosz (Widzew) - strzelił
1:1 Salach (Lechia) - strzelił
1:1 Wójcicki (Widzew) - Woźniak obronił
2:1 Kowalczyk (Lechia) - strzelił
2:2 Rozborski (Widzew) - strzelił
3:2 Marchel (Lechia) - strzelił
3:3 Tłokiński (Widzew) - strzelił
4:3 Raczyński (Lechia) - strzelił
4:4 Smolarek (Widzew) - strzelił
4:4 Kulwicki (Lechia) - przestrzelił
4:4 Romke (Widzew) - Woźniak obronił
5:4 Błaszczyk (Lechia) - strzelił
Lechia: Fajfer (43' Woźniak), Marchel, Kulwicki, Omeljaniuk, Salach, Kowalczyk, Klinger, Kowalski (67' Grembocki), Raczyński, Józefowicz, Błaszczyk
Olimpia: Młynarczyk, Kamiński, Grębosz, Świątek, Wojcicki, Tłokiński, Filipczak (46' P. Woźniak), Wraga (72' Surlit), Romke, Rozborski, Smolarek
Sędzia: Stanisław Nogalski (Szczecin)
Widzów: 5.000
17 lutego 2006, 00:33 / piątek
Witam !
Odnośnie Pucharu Lata , posłużę się programem wydanym na tą okazję przez jednego z konkurentów Lechii Spartę Praga .
Czytamy w w/w programie :
Losowanie 6 grupy
I kolejka 29 czerwca 1985
Sparta - Lechia
Lyngby - FC Zurich
II kolejka 6 lipca
FC Zurich - Sparta
Lechia - Lyngby
III kolejka 13 lipca
Lechia - Sparta
FC Zurich - Lyngby
IV kolejka 20 lipca
Sparta - FC Zurich
Lyngby - Lechia
V kolejka 27 lipca
Lyngby - Sparta
FC Zurich - Lechia
VI kolejka 3 sierpnia
Sparta - Lyngby
Lechia - FC Zurich
Pozdrówki Dario ! Odnośnie swoich zbiorów to musimy chyba się spotkać ?
17 lutego 2006, 00:33 / piątek
Historia Lechii cz. 12
Nieoczekiwanie piękny sukces odnieśli na swoim stadionie piłkarze III-ligowej Lechii Gdańsk, wygrywając na swoim stadionie w 1/16 Pucharu Polski z mistrzem Polski Widzewem Łódź. Widzew wystąpił w swoim normalnym składzie z reprezentantami Polski (Młynarczyk, Smolarek) i był w tym meczu zdecydowanym faworytem. Jednak dobrze tego dnia dysponowani lechiści nawiązali wyrównaną walkę z renomowanym przeciwnikiem. Na trybunach znowu, jak przed laty, pełne ożywienie oraz atmosfera wielkiego meczu. Zagrzewające chóralne okrzyki "Lechia... Lechia... Do boju!..." nagradzały gdańskich piłkarzy za naprawdę nie tylko ambitną postawę i waleczność, ale także za składne akcje. Nawet bardziej wstrzemięźliwi kibice ze zdumieniem przecierali oczy, nie dowierzając, że trzecioligowcy tyle potrafią.
W przepisowym czasie gry spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1, a ponieważ dogrywka nie przyniosła zmiany wyniku, więc o przejściu jednej z drużyn do dalszej fazy pucharowych zmagań musiały decydować rzuty karne. Skuteczniej od pierwszoligowców wykonywała je Lechia i to właśnie ona, przy ogromnym aplauzie widzów, awansowała.
1/8 Pucharu Polski 1982/83 - 28.11.1982, Gdańsk
Lechia Gdańsk 3-0 Śląsk Wrocław
1:0 Bolesław Błaszczyk 100'
2:0 Paweł Król 107' sam
3:0 Andrzej Salach 119'k
Lechia: Fajfer, Marchel, Kulwicki, Salach, Omeljaniuk (46' Wójtowicz), Kowalski (114' Józefowicz), Grembocki, Wydrowski, Kowalczyk, Polak, Błaszczyk
Śląsk: Kostrzewa, Nocko, Majewski, Król, Kopycki, Faber, Kowalczyk (67' Benke), Pękala, Prusik, Socha (62' Ptok), Sybis
Żółte kartki: Kowalczyk (Lechia) - Sybis (Śląsk)
Sędzia: K. Mikołajewski (Płock)
Widzów: 12.000
Wrocławianie przyjechali do Gdańska już w czwartek - na trzy dni przed meczem, co oznacza, że bardzo poważnie potraktowali pucharowy pojedynek z Lechią. Zresztą podczas ligowego meczu z Bałtykiem w Gdyni, działacze Śląska dawali do zrozumienia, iż wrocławskiej drużynie zależy na zwycięstwie z Lechią i awansie w Pucharze Polski. Tymczasem kolejną wielką niespodziankę sprawili piłkarze Lechii, wygrywając ze Śląskiem Wrocław 3:0 po dogrywce. Przez 120 minut trawała na stadionie przy ulicy Traugutta zacięta walka trzecioligowej gdańskiej drużyny z ówczesnym liderem ekstraklasy - wrocławskim Śląskiem. Gospodarze przeciwstawili doświadczonym przeciwnikom wielką ambicję i lepszą kondycję, która przede wszystkim zadecydowała o ostatecznym wyniku.
Początek wcale nie zapowiadał takich emocji, gdyż wrocławianie grając spokojnie i lepiej technicznie opanowali z miejsca sytuację i już w pierwszych minutach kilkakrotnie zagrozili gdańskiej bramce, w której doskonale spisywał się przez cały mecz Fajfer. Z czasem gdańszczanie opanowali nerwy i zaczęli grać bardziej zdecydowanie, rozpoczynając próby ataków, w przeciwieństwie do piłkarzy Śląska, których ataki stawały się coraz bardziej anemiczne. Gdyby liczyć sytuacje podbramkowe, to w sumie, w normalnym czasie gry, więcej mieli ich gospodarze, przy czym najbardziej widoczny w gdańskim ataku był Bolesław Błaszczyk. Gdyby nie kilka zdecydowanych wybiegów bramkarza gości, wynik mógłby być ustalony jeszcze przed dogrywką. W dodatkowym czasie gry biało-zieloni, jakby znów początkowo zostali cofnięci do obrony, ale widząc, że Śląsk atakuje bez większego animuszu, ruszyli szybko do ataków. I oto w 100 minucie Polak poszedł skrzydłem, ograł w dziecinny sposób Króla, skierował piłkę pod wrocławską bramkę, a tu Błaszczyk z bliska umięscił piłkę w siatce obok bezradnego Kostrzewy. Po zmianie stron, kolejny wypad gdańszczan, dośrodkowanie Kowalskiego, a Król skierował piłkę w sam górny róg własnej bramki. Wreszcie na minutę przed końcem spotkania, pędzącego na bramkę Błaszczyka sfaulował w polu karnym Majewski, a rzut karny zamienił na bramkę Andrzej Salach.
W sumie, począwszy zwłaszcza od drugiej połowy normalnego czasu gry, był to naprawdę interesujący, prowadzony w szybkim tempie i pełen emocji mecz. Lechia zaimponowała wolą walki, natomiast Śląsk zdecydowanie zawiódł - szczególnie formacja obronna, z którą w dogrywce gdańszczanie robili "co chcieli". Kadrowicz Król był jednym z jej najsłabszych punktów. W Lechii, obok najlepszego na boisku Błaszczyka, jak też Fajfera, dobrze zagrali obrońcy oraz Kowalczyk i Wójtowicz.
ćwierćfinał Pucharu Polski 1982/83 - 16.03.1983, Starogard Gd.
Lechia Gdańsk 1-0 Zagłębie Sosnowiec
1:0 Marek Kowalczyk 18'
Lechia: Woźniak, Marchel, Kulwicki, Raczyński, Salach, Kowalski, Grembocki, Kowalczyk, Wójtowicz (84' Górski), Polak, Józefowicz (73' Klinger)
Zagłębie: Bęben, Woźnica, Makowski (46' Sączek), Rudy, Koterwa, Urban, Kordysz, Bryła (46' Łakomiec), Tochel, Nowak, Koczuba
Sędzia: Roman Kostrzewski (Bydgoszcz)
Widzów: 6000
17 lutego 2006, 00:38 / piątek
Historia Lechii cz. 13
Trwa świetna passa piłkarzy Lechii Gdańsk. W obecności 6 tysięcy widzów gdańszczanie odnieśli na stadionie w Starogardzie kolejny sukces, wygrywając z pierwszoligowym Zagłebiem 1:0. Tym samym Lechia awansowała do półfinału Pucharu Polski, a przecież uprzednio biało-zieloni wyeliminowali z pucharowych rozgrywek zespoły mistrza Polski - Widzewa Łódź i lidera półmetka w ekstraklasie - Śląsk Wrocław. Rozentuzjazmowana widownia, gorąco dopingująca gdańszczan podczas meczu, zgotowała zwycięzcom długotrwałą owację.
Trener Jerzy Jastrzębowski objął taktykę bardzo czujnej gry swoich podopiecznych w obronie i nękanie Zagłębia kontratakami. Zagłębie - czterokrotny zdobywca Pucharu Polski - miało optyczną przewgę w polu, ale nie potrafiło ani razu zaskoczyć ofiarnie grającej defensywy Lechii i dobrze usposobionego bramkarza Woźniaka.
Autorem przepięknej bramki był Kowalczyk, który po otrzymaniu piłki od Józefowicza, zdecydował się na ostry strzał z odległości ok. 25 metrów, po którym piłka wylądowała w samym prawym-górnym rogu bramki Zagłębia. Bęben spóźnił się z interwencją, nie spodziewając się tak zaskakującego uderzenia. Zagłębie starało się wyrównać, ale na szczęście dla Lechii, nie powiodło się.
Puchar Polski (1983) - część II
półfinał Pucharu Polski 1982/83
08.06.1983, Gdańsk
Lechia Gdańsk 0-0 Ruch Chorzów
Rzuty karne:
0:1 Kamiński (Ruch) - strzelił
1:1 Grembocki (Lechia) - strzelił
1:1 Gawara (Ruch) - poprzeczka
2:1 Salach (Lechia) - strzelił
2:1 Jaworski (Ruch) - Fajfer obronił
3:1 Wójtowicz (Lechia) - strzelił
3:1 Bąk (Ruch) - Fajfer obronił
Lechia: Fajfer, Marchel, Kulwicki, Kowalski, Salach, Józefowicz, Górski, Grembocki, Kowalczyk, Polak (55' Wydrowski, 112' Klinger), Wójtowicz
Ruch: Jojko, Kamiński, Gawara, Walot, Wrona, Szewczyk, Nowak, Beniger (57' Grzybowski), Lorens (91' Jaworski), Mikulski, Bąk
Żółte kartki: Szewczyk (Ruch)
Sędzia: Gerard Żelazko (Warszawa)
Widzów: 25.000 - 30.000
17 lutego 2006, 00:41 / piątek
Historia Lechii cz. 14
Po raz kolejny wielki sukces odnieśli młodzi piłkarze Lechii Gdańsk, awansując do finału rozgrywek o Puchar Polski. W pokonanym polu pozostawili gdańszczanie tym razem renomowany zespół Ruchu - najbardziej utytułowaną drużynę w historii polskiego futbolu i ówczesnego lidera I ligi.
Od początku meczu, do ostatniego gwizdka trwała zacięta walka z okresową przewagą to jednej, to drugiej drużyny. Ogólnie pierwsza połowa należała do Lechii (strzały Wójtowicza i Kowalczyka oraz słupek po główce Salacha), natomiast po zmianie stron inicjatywę przejął Ruch, wyraźnie przyspieszając grę (w 51 minucie po główce Benigera piłka uderzyła w słupek, a dobitka Gawary była minimalnie niecelna).
W pierwszej części dogrywki Lechia była bardzo bliska szczęścia, niestety Merchel nie wykorzystał rzutu karnego podyktowanego za faul w polu karnym na Kowalczyku. Ku rozpaczy licznej widowni strzelił w poprzeczkę. Decydować musiały rzuty karne, które lechiści wykonywali znacznie lepiej, niż chorzowianie.
Warto wspomnieć jeszcze o wypowiedzi trenera Ruchu - Oresta Lenczyka, tuż po przylocie, na lotnisku w Gdańsku: - "Lechia to żadna firma" - powiedział lekceważąco. Jak widać - niedocenianie gdańskiego rywala srogo się zemściło.
Przed meczem finałowym o Puchar Polski:
Jerzy Jastrzębowski o sile poszczególnych formacji drużyny:
"Najsilniejsza jest obrona, a więc Kulwicki, Salach, Marchel, Raczyński, Kowalski, Omeljaniuk, no i obaj bramkarze - Fajfer i Woźniak. Dzięki dobrej, czujnej grze w defensywie straciliśmy bardzo mało bramek. Na kolejnym miejscu postawiłbym drugą linię, złożoną z niezwykle młodych, ale nadzwyczaj utalentowanych zawodników: Wójtowicza (17 lat), Grembockiego (18 lat) i nieco od nich starszego, ale też stosunkowo młodego Kowalczyka (21 lat). Dochodzą do tego jeszcze Klinger, Kowalski (jeśli nie występuje w obronie) oraz Józefowicz. Z kolei linia napadu, to Polak, Górski i Józefowicz (jeśli nie asygnuję go do drugiej linii)".
Kierownik sekcji piłkarskiej Lechii - Janusz Kończyk:
"Zdajemy sobie sprawę, że czeka nas uporczywa walka i tylko pełna mobilizacja pozwoli odnieść ewentualny sukces. Jednakże wcześniejsze pokonanie w Pucharze Polski aż czterech pierwszoligowców nastraja optymistycznie.
Otrzymaliśmy do rozprowadznia 5 tysięcy biletów. Oceniając zapotrzebowanie można liczyć, że wszystkie zostaną sprzedane. Tak więc naszej jedenastce nie zabraknie dopingu potężnej rzeszy sympatyków. To także powinno mieć niebagatelne znaczenie".
finał Pucharu Polski 1982/83 - 22.06.1983, 17:00, Piotrków Trybunalski
Lechia Gdańsk 2-1 Piast Gliwice
1:0 Krzysztof Górski 9'
2:0 Marek Kowalczyk 39'
2:1 Ryszard Kałużyński 42'k
Lechia: Tadeusz Fajfer, Andrzej Marchel, Lech Kulwicki, Andrzej Salach, Dariusz Raczyński, Zbigniew Kowalski (40' Roman Józefowicz), Dariusz Wójtowicz, Jacek Grembocki. Marek Kowalczyk, Krzysztof Górski, Ryszard Polak (65' Stefan Klinger). Trener: Jerzy Jastrzębowski
Piast: Jan Szczech, Henryk Pałka, Ryszard Kałużyński, Adam Wilczek, Jan Mirka, Andrzej Sliz, Marcin Żemajtis, Zbigniew Żurek, Marian Czernohorski, Marek Majka, Marian Brzezoń (76' Henryk Tkocz). Trener: Teodor Wieczorek
Sędzia: Edward Norek (Kraków)
Widzów: 17.000 (w tym ok. 5.000 z Gdańska)
17 lutego 2006, 00:44 / piątek
Historia Lechii cz. 15
Trudno opisać to, co działo się w późnych godzinach popołudniowych na stadionie XXXV-lecia w Piotrkowie Trybunalskim po finałowym meczu piłkarskim o Puchar Polski, pomiędzy Lechią Gdańsk i Piastem Gliwice. Rozentuzjazmowani wybrzeżowi kibice, którzy w liczbie kilku tysięcy gorąco zagrzewali do boju swoich ulubieńców, zgotowali biało-zielonym (czerwonym?, bo w takich właśnie strojach gdańszczanie zagrali) triumfalną, długotrwałą owację. Gratulacjom i serdecznym uściskom w gdańskim obozie nie było końca.
Lechia wygrała z Piastem 2:1 i zdobyła Puchar Polski, co wszyscy zgodnie określają mianem największej pucharowej sensacji w historii pucharowych rozgrywek w kraju. Nie tyle finałowe zwycięstwo nad drugoligowym zespołem gliwickim jest tu szlagierem, ile wyeliminowanie przez gdańszczan renomowanych pierwszoligowców: Widzew, Śląsk, Zagłębie i Ruch padły w Gdańsku (Zagłębie w pobliskim Starogardzie), a ukoronowaniem pucharowej hossy III-ligowego klubu gdańskiego (chociaż już z ostrogami świeżo upieczonego drugoligowca) była piłkarska wiktoria nad czołowym przecież zespołem zaplecza ekstraklasy - Piastem.
Obie strony przygotowywały się do tego spotkania bardzo starannie, chcąc go rozstrzygnąć na swoją korzyść. Od początku mecz był zacięty, a wysoka stawka spotkania paraliżowała wielu zawodnikom ruchy i wpłynęła w sporym stopniu na niedokładność podań. Piłkarze Piasta hołdowali koronkowej grze i ten system tysiąca podań okazał się nieskuteczny. Grająca uważniej w defensywie Lechia operowała bardziej urozmaiconym zasobem zaskakiwania rywala, przy czym najbardziej obronie Piasta dawał się we znaki Górski. (1:0) Po obustronnych, szybkich atakach, niegroźny pozornie strzał właśnie Górskiego w 9 minucie, który przejął piłkę egzekwowaną z rzutu rożnego przez Raczyńskiego, nieoczekiwanie wpadł do bramki Piasta. Zasłonięty bramkarz Szczech próbował jeszcze bronić ten strzał, jednak nie udało się. Gliwiczanie w odpowiedzi przejęli inicjatywę, przez kilkanaście minut dyktując przebieg wydarzeń na boisku. Ich zbytnia nerwowość, a także niezawodny blok obrony gdańszczan stanęły na przeszkodzie realizacji ambitnych celów. (2:0) Kiedy w 39 minucie Kowalczyk ograł w szkolny sposób obrońcę Piasta - Mirka, na polu karnym i strzelił gola, wydawało się, że rozstrzygnięcie zapadło. (2:1) Tymczasem w trzy minuty później natarcie Piasta zostało zatrzymane w sposób nieprzepisowy i za podcięcie Sliza na polu karnym przez Kulwickiego, sędzia podyktował jedenastkę pewnie strzeloną przez 33-letniego kapitana gliwiczan - Kałużyńskiego.
Wydawało się, że uzyskanie kontaktowej bramki zdopinguje gliwiczan do wzmożonych wysiłków po przerwie, tymczasem więcej z gry mieli gdańszczanie. Świadectwem ich przewagi był szereg groźnych sytuacji pod bramką Piasta. W jednej z nich Lechia miała wielką szansę na podwyższenie rezultatu. W 60 minucie meczu Kałużyński wybił piłkę ręką w beznadziejnej dla Piasta sytuacji (piłka zmierzała do bramki po strzale Grembockiego) - sędzia podyktował drugi rzut karny, tym razem dla biało-zielonych. Salach nie trafił jednak w światło bramki (obok słupka na aut), wywołując głośny jęk zawodu na widowni licznej gromady kibiców z Gdańska.
Ostatnie minuty spotkania upłynęły pod znakiem dość wyraźnej przewagi gliwickiej jedenastki. Jej zawodnicy - co zrozumiałe - ze wszystkich sił starali się doprowadzić do wyrównania. Gdańszczanie z kolei coraz rzadziej spoglądali w kierunku bramki rywali, a przede wszystkim koncentrowali się na zabezpieczaniu własnego przedpola. Z ogromną ambicją i zaangażowaniem powstrzymywali liczne akcje ofensywne przeciwników, chcąc za wszelką cenę obronić korzystny dla siebie rezultat. Ta sztuka im się udała...
Po ostatnim gwizdku radość piłkarzy Lechii nie miała granic - odbyli honorową rundę na stadionie, pozdrawiali serdecznie potężną grupę swoich sympatyków, przybyłych do Piotrkowa Tybunalskiego, wreszcie, dotrzymując tradycji, podrzucali trenera Jerzego Jastrzębowskiego. Następnie odebrali wymarzony puchar z rąk członka Rady Państwa - Emila Kłodzieja. W tej niezwykle miłej uroczystości uczestniczyli także prezes PZPN Włodzimierz Reczek i wojewoda piotrowski - Włodzimierz Stefański.
Obawiano się o poziom finałowego spotkania, a okazało się, że przewyższało ono sporo pierwszoligowych konfrontacji, zwłaszcza ilością emocji i dramaturgii. Tylko pozazdrościć takiej ambicji, zaangażowania oraz pasji w dążeniu do celu. Oczywiście co do umiejętności można było mieć zastrzeżenia, ale przecież Lechia grała jeszcze trzy dni wcześniej w III lidze, a większość jej zawodników nie przekroczyła dwudziestego roku życia.
17 lutego 2006, 00:46 / piątek
Historia Lechii cz. 16
Po gliwickim finale powiedzieli:
Trener Lechii Gdańsk Jerzy Jastrzębowski:
"Jestem ogromnie szczęśliwy. Po puchar sięgnęła drużyna młoda, której średnia wieku wynosi 22 lata. Oczywiście zdaję sobie sprawę z wielu jej braków, ale myślę, ze podstawowy człon już jest".
Trener Piasta Gliwice Teodor Wieczorek:
"Gratuluję sukcesu Lechii. Wygrała z nami zasłużenie. To drużyna przyszłości".
Trener reprezentacji narodowej w piłce nożnej Antoni Piechniczek:
"I ja dołączam się do gratulacji. Lechia jest młodym, obiecującym i ciekawym zespołem. Zasłużyła na ten puchar".
Szef szkolenia PZPN Edmund Zientara:
"Dobrze, że wygrała tak młoda i niezmanierowana drużyna. Sukces Lechii jest ożywczym powiewem dla całej naszej piłki".
Na konferencji prasowej po meczu, jeden z dziennikarzy spytał trenera Piechniczka, czy aby nasza piłkarska centrala w obawie przed kompromitacją, nie zrezygnuje z udziału polskiego reprezentanta w Pucharze Zdobywców Pucharów. Jednak Lechia na pewno w tej imprezie wystąpi, bo przecież inaczej rozstrzyganie Pucharu Polski nie miałoby sensu.
Pierwszą "gwiazdą" wspomnianej konferencji był trener gdańszczan Jerzy Jastrzębowski. Trochę speszony, bo i on debiutował w takiej roli, zauważył słusznie, że sukces sukcesem, którego przecenić się nie da, zwłaszcza z punktu widzenia gdańskiej piłki, to jednak widzi nie tylko plusy drużyny, ale i jej minusy. Jednym z tych drugich był brak w Lechii zdecydowanego lidera, piłkarza potrafiącego wziąć na siebie ciężar gry. Ale, dodał zaraz, zespół jest młody i perspektywiczny. W pomocy grali osiemnastolatkowie i niewiele starsi dwaj pozostali. Mieli prawo się pogubić, co widzieliśmy zresztą okresami na murawie. A w ogóle - powiedział na zakończenie - był to najcięższy mecz, gdyż do poprzednich drużyna podchodziła z wiarą w zwycięstwo, bez żadnych zahamowań, piłkarze grali z fantazją i rozmachem. W Piotrkowie stawka sparaliżowała trochę i dopiero wówczas doszedł do świadomości fakt, że puchar może pojechać do Gdańska.
Słowo o kibicach obecnych na tym meczu. Długo przed rozpoczęciem finałowego spotkania grupy sympatyków Lechii i Piasta toczyły słowno-muzyczny (kulturalny) pojedynek. Niestety zacietrzewieni gliwiczanie nie popisali się podczas grania hymnu narodowego. Nie uszanowali powagi chwili i kontynuowali swe przyśpiewki. Z kolei po meczu młodzi sympatycy gdańskiej Lechii nie potrafili (nie chcieli?) okiełznać swej euforii i pozostawili na pięknym piotrkowskim obiekcie ślady swojego pobytu w postaci połamanych ławek
Ta drużyna Lechii Gdańsk zdobyła Puchar Polski w roku 1983:
I trener: Jerzy Jastrzębowski (32 lata)
II trener: Józef Gładysz (31 lat)
Bramkarze:
Tadeusz Fajfer (24 lat)
Marek Woźniak (20 lat)
Obrońcy:
Lech Kulwicki (32 lata, kapitan)
Andrzej Marchel (19 lat)
Dariusz Raczyński (21 lat)
Andrzej Salach (24 lata)
Andrzej Wydrowski (18 lat)
Walenty Omeljaniuk (30 lat)
Piotr Boroń (19 lat)
Henryk Wasiluk (19 lat)
Pomocnicy i napastnicy:
Jacek Grembocki (18 lat)
Zbigniew Kowalski (25 lat)
Jarosław Klinger (23 lata)
Dariusz Wójtowicz (18 lat)
Marek Kowalczyk (22 lata)
Ryszard Polak (24 lata)
Krzysztof Górski (25 lat)
Roman Józefowicz (25 lat)
Janusz Wydrowski (18 lat)
Jarosław Pajor (18 lat)
Po powrocie do Gdańska, piłkarze, szkoleniowcy i niektórzy działacze (m.in. prezes Andrzej Januszewski) Lechii Gdańsk zostali uhonorowani odznakami "Za Zasługi dla Gdańska".
I jeszcze jedno - dźwigający po meczu pucharowe trofeum w drodze do szatni Ryszard Polak, nagabującym reporterom powiedział krótko: "No i stało się, zagramy teraz o europejski puchar. Choćby z Juventusem. Jak spaść, to z wysokiego konia...".
17 lutego 2006, 00:51 / piątek
Historia Lechii cz. 17
Dwumecz Lechia Gdańsk - Juventus FC
Część I - Juventus FC 7-0 Lechia Gdańsk
Puchar Zdobywców Pucharów 1983/84 - I runda
Lechia Gdańsk - Juventus FC
6 lipca 1983 roku, punktualnie o godzinie 12:00 rozpoczęło się w genewskim hotelu "Intercontinental" losowanie pierwszej rundy europejskich pucharów 1983/1984. Niemożliwe - to chyba jakaś pomyłka - to na pewno żarty - na ogół w takim tonie komentowano wyniki środowego losowania. Rzecz jasna wszystkim chodziło o rywala gdańskiej Lechii. Przedstawiciel naszego futbolu trafił na Juventus Turyn! A przecież byli i tacy, którzy wierzyli, że Zbigniew Boniek i spółka wystąpią na stadionie we Wrzeszczu. Pucharowy los okazał się najlepszym reżyserem - wszak jeszcze niedawno lechiści walczyli z trzecioligowym Pomowcem Gronowo, a teraz staną oko w oko z jedną z najlepszych drużyn w Europie!
Komentarze po losowaniu:
Wiceprezes Lechii Gdańsk płk. Jan Oficjalski:
"Pierwsza moja reakcja, to duże zaskoczenie. Spotkanie w Gdańsku z tak utytułowanym rywalem o międzynarodowej renomie będzie olbrzymią atrakcją dla kibiców na Wybrzeżu".
Główna księgowa Lechii Gdańsk Barbara Froese:
"Ja również w pierwszej chwili byłam zaskoczona, ale po chwili refleksji pomyślałam, że tak wspaniale dopingującym naszą drużynę kibicom należała się jakaś atrakcyjna nagroda i teraz w postaci Juventusu będą ją mieli. Wierzę, że spotkanie Lechia-Juventus w Gdańsku będzie niezapomnianym widowiskiem i jeśli nawet Lechii nie powiedzie się, to przynajmniej - jak mówi porzekadło - spadnie z dobrego konia".
Kapitan Lechii Gdańsk Lech Kulwicki:
"Dowiedzieliśmy się o tym dopiero o godzinie 20:00. Nasi trenerzy znali wyniki losowania już kilka godzin wcześniej z radia, jednak nie zdradzili się z tym od razu. Dopiero w porze lekkiego wieczornego treningu "odkryli karty", poprzedzając wszystko czymś w rodzaju totka, który wykazał, że jedynie Andrzej Salach spodziewał się, iż trafimy na Juventus. Można więc powiedzieć, że los zaskoczył nasze oczekiwania. Wprawdzie w Gdańsku, np. podczas honorowania nas w Ratuszu Głównomiejskim niektórzy życzyli nam od razu pojedynku z Barceloną albo Juventusem, ale były to życzenia wyrażane raczej pół serio. Kości zostały jednak rzucone. Juventus to wielka klasa, co nie oznacza, że od razu klękniemy przed nimi na kolana. Tak renomowany przeciwnik mobilizuje nas do bardzo starannego przygotowania. Zapewniam naszych kibiców, że uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby godnie wypaść w pojedynkach włoskim zespołem gwiazd, dołożymy swoją cegiełkę, by spotkania, zwłaszcza gdańskie, były niezapomnianymi widowiskami".
Prezes Juventusu Turyn Giampiero Boniperti:
"Nie chcę być przedwczesnym prorokiem, ale wynik ostatniego meczu w Polsce był dla nas korzystny. Sądzę, że i tym razem będziemy zadowoleni".
Trener Juventusu Turyn Giovanni Trapattoni:
"Losowanie okazało się dla nas dość szczęśliwe. Koniecznie musimy przejść pierwszy próg, aby odzyskać zaufanie po niemiłej niespodziance w Atenach. Dzięki Bońkowi będziemy mieli pełne rozeznanie możliwości przeciwnika".
Dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego" udało się przeprowadzić wywiad z Polakiem grającym w Juventusie - Zbigniewem Bońkiem:
- Jak przyjął pan wyniki losowania ?
Oczywiście trzeba postawić sprawę jasno, że Lechia, gdyby nawet nie wylosowała Juventusu, nie zdobyłaby europejskiego pucharu. Wynik losowania uważam za bardzo szczęśliwy dla gdańszczan, bowiem mówiąc po widzewsku, jak spaść, to z dobrego konia.
- Wielu kibiców obawia się, że może dojść do kompromitacji polskiego zespołu.
Osobiście w to nie wierzę. Jestem przekonany o wyższości Juve, ale już zbyt dobrze znam mentalność tutejszych zawodników. Bardzo prawdopodobne, że w Turynie wygramy powiedzmy 3:0, lecz w Gdańsku może być nawet remis.
- Drużyny najbliższych pucharowych rywali pan nie zna...
Z jednym wyjątkiem. W sezonie 1974/75 grałem w bydgoskiej Zawiszy z obecnym trenerem gdańszczan - Jurkiem Jastrzębowskim. To bardzo dobry kolega. Zawsze rozważny i spokojny. Do dziś pamiętam, że właśnie na stadionie we Wrzeszczu w spotkaniu z Lechią, Jurek strzelił przepiękną bramkę z ok. 30 metrów. Chyba we wrześniu będę musiał skopiować jego wyczyn.
- Znów, w tak krótkim czasie, wystąpi pan w pucharach przed polską publicznością.
Cieszę się z tego z dwóch powodów. Po pierwsze - we Wrzeszczu jest wspaniała publiczność i zawsze mi się tam dobrze grało. Po drugie - Lechia to klub z olbrzymimi tradycjami, odniosła piękny sukces w PP, a mecze z Juve powinny jej pomóc w obecnym piłkarskim odrodzeniu.
- Mimo wszystko, do Gdańska przyjedziecie raczej na wycieczkę ?
To powinien być bardzo fajny mecz. A poza tym - proszę pamiętać - to jest piłka, na razie jest 0:0 i jeszcze Lechia nie przegrała.
17 lutego 2006, 00:54 / piątek
Historia Lechii cz. 17
Jaki był wówczas Juventus Turyn? Był 20-krotnym mistrzem Włoch - ostatni raz zdobył to trofeum rok wcześniej, a w sezonie 1982/1983 uplasował się na drugiej pozycji w lidze włoskiej. 7-krotnie w swojej historii zdobywał Puchar Włoch, był także finalistą Pucharu Europy, który odbył się kilka tygodni wcześniej i który Juventus minimalnie przegrał z Hamburgerem SV 0:1. O ówczesnej sile turyńskiego klubu niech świadczy także fakt, że aż sześciu jego zawodników grało w drużynie narodowej Włoch, która rok wcześniej wywalczyła tytuł Mistrza Świata! W meczu finałowym wspomnianych mistrzostw, które odbyły się w Hiszpanii w roku 1982 i w którym Włochy pokonały drużynę RFN 3:1, wystąpili następujący piłkarze Juventusu: Dino Zoff (który jednak postanowił zakończyć karierę), Claudio Gentile, Antonio Cabrini, Geatano Scirea, Marco Tardelli oraz Paolo Rossi. Dwaj ostatni wpisali się w tym meczu na listę strzelców, a Rossi został nawet królem strzelców całego turnieju! Nie sposób pominąć także "cudzoziemców" grających w Juventusie - Michela Platiniego i Zbigniewa Bońka, którzy także zostali medalistami hiszpańskich Mistrzostw Świata.
To chyba wystarczy, żeby zobrazować wielką potęgę ówczesnej drużyny Juventusu, z którą nie mogła się równać nawet najlepsza polska drużyna, a co dopiero świeżo upieczony drugoligowiec...
Oto kadry obu zespołów z początku sezonu 1983/84:
JUVENTUS FC
Bramkarze: Luciano Bodini (29 lat); Stefano Tacconi (26 lat)
Obrońcy: Sergio Brio (27 lat); Giuliano Luca Burgato (19 lat); Antonio Cabrini (26 lat); Nicola Caricola (20 lat); Claudio Gentile (30 lat); Gaetano Scirea (30 lat); Massimo Storgato (22 lata)
Pomocnicy i napastnicy: Zbigniew Boniek (27 lat); Massimo Bonini (24 lata); Giuseppe Furino (37 lat); Domenico Penzo (30 lat); Michel Platini (28 lat); Claudio Prandelli (26 lat); Paolo Rossi (27 lat); Marco Tardelli (29 lat); Beniamino Vignola (24 lata)
Trener: Giovanni Trapattoni
LECHIA GDAŃSK
Bramkarze: Tadeusz Fajfer (24 lat); Marek Woźniak (20 lat)
Obrońcy: Aleksander Cybulski (21 lat); Lech Kulwicki (32 lata, kapitan); Andrzej Marchel (19 lat); Walenty Omeljaniuk (30 lat); Dariusz Raczyński (21 lat); Andrzej Salach (24 lata); Andrzej Wydrowski (18 lat)
Pomocnicy i napastnicy: Krzysztof Górski (25 lat); Jacek Grembocki (18 lat); Roman Józefowicz (25 lat); Maciej Kamiński (24 lata); Jarosław Klinger (23 lata); Marek Kowalczyk (22 lata); Zbigniew Kowalski (25 lat); Jerzy Kruszczyński (24 lata); Jarosław Pajor (18 lat); Ryszard Polak (24 lata); Dariusz Wójtowicz (18 lat)
Trener: Jerzy Jastrzębowski; II trener: Józef Gładysz
W sierpniu 1983 roku piłkarze Lechii wybrali się na dziesięciodniowe tournee do Włoch. Lechia wygrała 7:2 z drużyną klasy okręgowej Forte del Marmi, a następnie pokonała II-ligową Spezię 4:1. Gdańscy futboliści przenieśli się też na krótko do Szwajcarii, gdzie przegrali 1:3 z pierwszoligowym Lugano, a na zakończenie włoskiej eskapady, w najbardziej widowiskowym meczu, zremisowali 3:3 z II-ligową Biellą. Następnie pojechali bezpośrednio na ligowy mecz do Opola.
Spośród zawodników Lechii, najwięcej pochwał zebrał od miejscowych obserwatorów skuteczny napastnik, nowy nabytek gdańskiego klubu (przybyły z Arkonii Szczecin) - Jerzy Kruszczyński.
17 lutego 2006, 00:56 / piątek
Historia Lechii cz. 18
Przed meczem sporo wywiadów udzielał Zbigniew Boniek, często nazywany w prasie "Zibi". Między innymi argumentował słabość gdańskiego drugoligowca warunkami gry, w jakich przyjdzie mu się zmierzyć z Juve. Wieczorowa pora meczu, 70-tysięczna widownia, sztuczne oświetlenie, to sprawy calkiem nieznane pucharowemu beniaminkowi. Tu miał Zibi rację, choć ostatnie stwierdzenie, że na stadion we Wrzeszczu przychodzi nie więcej, niż 5 tysięcy kibiców, nie odpowiadało prawdzie.
Wypowiedział się też trener Lechii Jerzy Jastrzębowski:
"Bądźmy realistami - nie przyjechaliśmy po to, żeby osiągnąć jakiś wielki sukces na Stadio Comunale. Remis byłby naszym marzeniem. Z minimalnej przegranej, np. różnicą jednej bramki, też nie będziemy się martwić..."
I runda Pucharu Zdobywców Pucharów 1983/1984
14.09.1983, 20:30, Stadio Comunale w Turynie
Juventus FC 7-0 Lechia Gdańsk
1:0 Michel Platini 18'
2:0 Domenico Penzo 24'
3:0 Michel Platini 26'
4:0 Domenico Penzo 28'
5:0 Domenico Penzo 60'
6:0 Domenico Penzo 67'
7:0 Paolo Rossi 75'
Juventus: Stefano Tacconi, Claudio Gentile, Gaetano Scirea, Sergio Brio, Antonio Cabrini (30' Nicola Caricola), Marco Tardelli, Massimo Bonini, Zbigniew Boniek, Michel Platini (60' Lirioli), Paolo Rossi, Domenico Penzo.
Lechia: Tadeusz Fajfer, Zbigniew Kowalski, Lech Kulwicki, Andrzej Salach, Aleksander Cybulski (70' Andrzej Marchel), Jacek Grembocki (73' Roman Józefowicz), Marek Kowalczyk, Maciej Kamiński, Jerzy Kruszczyński, Dariusz Wójtowicz, Ryszard Polak (50' Krzysztof Górski).
Żółte kartki: Zbigniew Kowalski (Lechia)
Sędzia: F. Nazare (Portugalia)
Widzów: 40.000 lub 55.000 (różnie według różnych źródeł)
Tak więc piłkarze Lechii wywieźli z Turynu pokaźny bagaż bramek. Mimo, że wynik jest jednoznaczny, to gdańszczanie zasłużyli na pochwałę za ambicję i prowadzenie otwartej gry, choć to ich właśnie zgubiło, jeśli chodzi o tak wysoki rezultat.
Futboliści Lechii Gdańsk przystąpili do meczu mocno skoncentrowani i wyraźnie bez kompleksów wobec utytułowanego przeciwnika. Juventus atakował, ale grał początkowo jakby ospale, stosując atak pozycyjny. Gdańszczanie w tym czasie bronili się uważnie, stosując od czasu do czasu kontrataki. (1:0) Nadeszła jednak fatalna 18 minuta meczu, kiedy to po dośrodkowaniu bramkarz Fajfer złapał piłkę, ale w powietrzu zderzył się Salachem, piłka wypadła mu z rąk i trafiła wprost pod nogi Platiniego. Francuz spokojnie posłał piłkę do siatki.
W tym momencie ambitni gdańszczanie popełnili chyba błąd i usiłując zdobyć wyrównującą bramkę poszli do przodu, a na to tylko czekali gospodarze. W 21 minucie Rossi strzelił w słupek. (2:0) Trzy minuty później Juventus przeprowadził kolejną "kontrę" - dośrodkowanie z lewej strony i po błędzie stoperów Lechii Gdańsk nie pilnowany Penzo strzelił bramkę z ok. 5 metrów.
(3:0) Lechia nadal próbowała atakować, lecz w 26 minucie nie pilnowany Platini oddał plasowany strzał - Fajfer był bez szans. (4:0) Nie minęły jeszcze 3 minuty, a kolejna kontra Włochów przyniosła bramkę Juvetusowi - kapitalnym strzałem popisał się Boniek, Fajfer padając zdołał odbić piłkę, ale przed dobitką nie pilnowanego na polu karnym Penzo, skapitulował.
Gdańszczanie nadal prowadzili otwartą grę, ale ich akcjom brak było wykończenia, dynamiki i celnego strzału. Za to piłkarze Juventusu strzelali dużo i celnie, a co gorsza dla nas - skutecznie. Większość bramek padła po ewidentnych błędach środkowych obrońców Lechii. Nie można było bezkarnie pozostawiać swobody poruszania się na polu karnym zawodnikom tej miary, co Boniek, Platini, czy Rossi. Zostaliśmy srodze za to skarceni.
Po przerwie obraz gry nie ulega zmianie - Lechia ciągle prowadzi otwartą grę, a kontrataki Juventusu przynoszą kolejne bramki. (5:0) W 60 minucie Penzo znalazł się sam 7 metrów od bramki biało-zielonych i nie miał kłopotów z umieszczeniem piłki w siatce.
(karny) Kilka minut później na polu karnym sfaulowany został Boniek. Sędzia podyktował rzut karny, jednak Fajfer pokazał swoją klasę. Egzekutorem był Rossi - rok wcześniej król strzelców piłkarskich Mistrzostw Świata. Celnie strzelił w prawy róg bramki Lechii, ale Fajfer znakomicie wyczuł jego intencje, rzucił się i końcami palców wybił piłkę na rzut rożny! Kilkadziesiąt tysięcy włoskich kibiców długo oklaskiwało wyczyn naszego bramkarza.
(6:0) W 67 minucie Boniek podał do Penzo, a ten już po raz czwarty umieścił piłkę w siatce. (7:0) Wreszcie w 75 minucie Rossi zrehabilitował się za niewykorzystanie karnego i mimo asysty obrońców na polu karnym Lechii zmusił do kapitulacji Fajfera. A więc Juve skopiował ligowy rezultat z Ascoli, kiedy to kilka dni wcześniej wygrał w identycznym stosunku...
Ostatnie minuty meczu, to rozpaczliwe ataki Lechii, pragnącej zdobyć choć jedną bramkę, jednak nie udało się...
17 lutego 2006, 00:59 / piątek
Historia Lechii cz. 19
Oczywiście Lechia Gdańsk nie musiała przegrać tak wysoko. Wystarczyło skupić wszystkich zawodników w pobliżu własnej bramki, wybijać piłkę jak najdalej, posyłać ją na aut, albo nawet na trybuny. Jednak Lechia postanowiła stoczyć otwartą walkę ze sławnym Juventusem, 20-krotnym mistrzem Włoch i finalistą ostatniego Pucharu Europy. I dzięki takiej właśnie, odważnej postawie zaskarbiła sobie sympatię kibiców w Turynie, którzy radowali się ze zdobycia bramek przez Domenico Penzo, czy Michela Platiniego, ale także nagradzali brawami śmiałe niekiedy ataki młodych gdańskich piłkarzy.
Zresztą piłkarze Lechii odgryzali się przeciwnikom, jak tylko mogli, a na ich plus należy zapisać, że do końca walczyli bardzo dzielnie i choć przewagę miał Juventus, to jednak Tacconi też miał okazje, żeby popisać się swoim bramkarskim kunsztem. Biało-zieloni uparcie dążyli do zdobycia przynajmniej jednej bramki, były nawet niezłe ku temu okazje (np. rzut wolny pośredni z odległości 5 metrów od bramki Juve), ale wysiłki jej młodych zawodników tym razem nie zostały uwieńczone powodzeniem. Mijałoby się z celem wytykanie błędów, różnicowanie ocen poszczególnych piłkarzy Lechii. Starali się wszyscy, jak tylko mogli. Była jednak wyraźna różnica pomiędzy niedawnym trzecioligowcem, a ówcześnie drugoligowcem (Lechia), a jedną z najlepszych drużyn Europy (Juventus Turyn).
Kiedy bohaterowie spektaklu opuścili plac gry, tylko część widowni udała się do domów. Co bardziej rozmiłowani w futbolu "tifosi" zaczęli oblegać szatnie - przede wszystkim swoich rodaków, choć autografy rozdawali również i gdańszczanie.
Tymczasem do szatni lechistów przyszedł Zbyszek Boniek, bo choć na murawie przeciwnik, to poza nią kolega. Pod natryskiem powiedział: "Wolę z wami". Złożył też oświadczenie dla prasy, że wiele jedenastek z całego globu chciałoby zagrać przeciwko Juve na tym stadionie, nawet gdyby miała je spotkać klęska. Powiedział także, że gdyby biało-zieloni wytrzymali jeszcze kwadrans bez straty bramki, to mogłaby być głupia dla Juventusu sytuacja - nerwowość już zaczynała się wkradać w ich szeregi.
Większość lubujących się w barwnych i dosadnych określeniach dzienników włoskich było zdania, że Lechia zapłaciła frycowe za start w europejskich rozgrywkach pucharowych na Stadio Comunale. Dotkliwą porażkę z Juventusem nazwano ceną debiutu gdańskich "żółtodziobów", zwłaszcza że przeciwnikiem biało-zielonych był zespół słynnych turyńskich "profesores". Czwartkowe dzienniki podkreślały przy tym czupurność Lechii, która niczym uderzone dziecko chciała szybko odrobić straty, rozwinęła otwartą grę, co jest widowiskowe, ale zostało mocno skarcone przez Juve. Turyńczyczycy to mistrzowie w szybkim ataku i po napotkaniu rozluźnionych szyków obronnych gdańszczan, błyskawicznie przedostali się pod ich bramkę, gdzie 30-letni Domenico Penzo był prawdziwym postrachem Fajfera.
Dziennikarz "It Giomale di Vicenza" Michele Merio:
"Myślę, że Lechia uzyska w Gdańsku znacznie korzystniejszy dla siebie wynik, choć w dalszym ciągu faworytem pozostają gwiazdy z Turynu. Muszę powiedzieć, że wasi piłkarze zdobyli sobie dużą sympatię we Włoszech. Za odwagę i ambicję. Lechia to jeszcze zespół niedoświadczony, przed którym dopiero przyszłość. W każdym razie podobali nam się poszczególni zawodnicy, a zwłaszcza ten oznaczony numerem "11" (Kruszczyński)".
Oprócz Kruszczyńskiego, prasa włoska przyznała najwyższe noty w zespole Lechii także Fajferowi, Kowalczykowi i Grembockiemu.
Uważnym obserwatorem meczu był 41-letni wówczas Dino Zoff - od sierpnia szkolący swoich następców, jako asystent trenera Trapattoniego. Znakomity niegdyś bramkarz w takich słowach wypowiadał się po spotkaniu w Turynie:
"Przecież każdy zdawał dobie sprawę, że Juve jest zdecydowanym faworytem. Lechia miała bardzo dobry początek. Przez ponad kwadrans gdańszczanie grali, jak z nut, a zawodnicy oznaczeni numerami 9 i 8 (Grembocki i Kowalczyk) popisali się nawet efektownymi zagraniami technicznymi. Żal mi trochę polskiego bramkarza, wiem dobrze, jak czuje się zawodnik występujący na tej pozycji, który musi przeżywać rozpacz po takim błędzie. Lechia i tak by przegrała, ale jej porażka nie musiała się zacząć od tak przykrej historii. Po utracie bramki Lechia porzuciła dyscyplinę taktyczną i to ją, w meczu z takimi lisami, jak moi koledzy, zgubiło. Ale brawo za odwagę!"
Trener gdańszczan Jerzy Jastrzębowski także podkreślał złamanie przez jego podopiecznych wpajanych im założeń taktycznych:
"Czy mam prawo wymagać coś więcej od zawodników, którzy jeszcze kilka miesięcy temu występowali na wiejskich boiskach w III lidze? Pewnych barier nie sposób natychmiast przeskoczyć. Była to dla drugoligowej Lechii przykładna lekcja, która unaoczniła, jak wielka jest różnica między drużyną światowej klasy, a naszą. Nasz zespół otrzymał niezwykle surową lekcję. Miejmy nadzieję, że przyniesie ona w przyszłości sporo pożytku".
Kapitan Lechii Gdańsk Lech Kulwicki:
17 lutego 2006, 01:01 / piątek
Historia Lechii cz. 20
Część II - Lechia Gdańsk 2-3 Juventus FC
Puchar Zdobywców Pucharów 1983/84 - I runda
Lechia Gdańsk - Juventus FC
Piłkarze Juventusu pojawili się w Gdańsku na dzień przed rewanżowym spotkaniem. Wbrew obawom wielu kibiców, Włosi nie zlekceważyli Polaków i przyjechali w pełnym składzie. Oto wypowiedzi, jakie udzieli turyńczycy na gdańskim lotnisku, tuż po przylocie:
Trener Juventusu Turyn Giovanni Trapattoni:
"Przywiozłem 17 zawodników, w tym wszystkich najlepszych. Zależy nam na zwycięstwie w Gdańsku".
Piłkarz Juventusu Turyn Zbigniew Boniek:
"Tu może nie będzie tak łatwo, Lechia będzie miała przecież za sobą widownię, ale i tym razem chcemy pokazać wysoką klasę i dobry futbol. Myślę, że nam się uda. Ale Lechii życzę dobrego występu. Ten zespół zyskał naszą sympatię i choć umiejętnościami od Juventusu znacznie odbiega, to jednak w Turynie pokazał, że jego potencjalne możliwości nie są znów takie małe. To drużyna z perspektywami".
Piłkarz Juventusu Turyn Paolo Rossi (król strzelców Mistrzostw Świata'82 w Polsce już bywał, ale Gdańsk odwiedził po raz pierwszy):
"Czy strzelę bramkę? Chciałbym. Tu na pewno będzie trudniej i wyniku z Turynu nie przewiduję. Ale chyba powinniśmy wygrać, no powiedzmy 3:2. Muszę przyznać, że w Turynie lechiści w pierwszym kwadransie trochę nas zaskoczyli. Pewnie w Gdańsku czuć się będą lepiej, tym samym okażą się groźniejsi, na czym powinno zyskać widowisko".
Piłkarz Juventusu Turyn Michel Platini:
"Do Polski przebywam po raz trzeci. Dwukrotnie grałem w Łodzi, raz w barwach Saint-Etienne, a raz w Juve przeciw Widzewowi. Uważamy, że wygramy w Gdańsku 2:1".
W dniu meczu o godzinie 11:30, w futbolowej ekipie Lechii, która przebywała w pobliskim Starogardzie rozpoczęła się odprawa. Oto co powiedział trener Jerzy Jastrzębowski swoim zawodnikom:
"Realia są takie, że dziś kończy się nasza pucharowa przygoda. Podstawowy problem to zaprezentowanie takiej gry, żeby wszyscy obserwatorzy opuszczali stadion zadowoleni. W żadnym wypadku nie wolno nam zawieść tych, którzy zapewne od rana zajmują już miejsca na trybunach.
Jesteśmy słabsi od rywala, ale przecież Juventus to wielka klasa i nie ma się czego wstydzić. Z drugiej strony jednak, chociaż po przegranej 0:7 wszyscy, łącznie z prasą nas pocieszali, musimy sobie uświadomić, że nad utratą siedmiu goli nie można przejść do porządku dziennego. Surowa lekcja z Turynu przyniesie pożytek, jeśli każdy przemyślał i właściwie przeanalizował popełnione błędy.
W każdym razie dziś musimy być mądrzejsi. Przed dwoma tygodniami przy 0:1 nie potrafiliśmy przetrzymać krytycznego momentu. A przecież utrata jednej bramki nie powinna była zwalić nas z nóg. Włosi momentalnie się zorientowali, że mają nas na kolanach i bezlitośnie dobili.
Jest to jedna z wielu rzeczy, których się możemy od nich nauczyć. Kiedy prowadzimy w lidze 1:0, nie powinno być właśnie odpuszczania, lecz dalej trzeba walczyć i nie dać rywalowi odsapnąć.
Nasze plany nie mogą się zakończyć na zdobyciu Pucharu Polski i meczach z Juventusem. Musimy pracować nad tym, by starać się dorównać najlepszym drużynom. Nie wolno ograniczyć się do roli pospolitych kopaczy. Kto będzie tak traktował sprawę, odpadnie z naszej drużyny.
Dlatego dziesiejszy występ będzie, niezależnie od wyniku, kolejnym sprawdzianem, kto zrobił krok do przodu, a kto stoi w miejscu. Nie traktujmy tego spotkania jako pogrzebu, ale jako walkę o punkty z bardzo silnym przeciwnikiem. Jest to wielkie piłkarskie święto dla gdańskiej publiczności. Ludzie realnie patrzący zdają sobie sprawę z naszych umiejętności, ale liczą na naszą ambicję i podjęcie walki. Na razie jest 0:0 i nie jesteśmy bez szans.
Powinniśmy zagrać po męsku i zdecydowanie, ale w ramach przepisów. Nie chcę widzieć sytuacji, że jeden, drugi Włoch fika na bieżnię i jeszcze ktoś biegnie do niego z nożem. W żadnym przypadku nie zachowujmy się, jak jakiś zespół z prowincji.
Musimy sobie uświadomić jeszcze jedną sprawę. Ludzie przyjdą na stadion dlatego, że wierzą i mają nadzieję, że jeszcze dziś nie, ale jutro - będziemy mieli większe szanse. Na razie wszyscy czekają, żebyśmy odpadli z honorem. Musimy się maksymalnie zaangażować i realizować założenia, które za chwilę przedstawie. Nie każdy może grać na własną nutę. To ma być zespół walczący o jak najkorzystniejszy wynik.
Jak się czujecie, bo podaję skład..."
17 lutego 2006, 01:05 / piątek
Historia Lechii cz. 21
I runda Pucharu Zdobywców Pucharów 1983/84 - mecz rewanżowy
28.09.1983, 15:30, stadion przy ul. Traugutta w Gdańsku
Lechia Gdańsk 2-3 Juventus FC
0:1 Beniamino Vignola 18'
1:1 Marek Kowalczyk 51'
2:1 Jerzy Kruszczyński 63'k
2:2 Roberto Tavola 77'
2:3 Zbigniew Boniek 83'
Lechia: Tadeusz Fajfer, Andrzej Marchel, Lech Kulwicki, Zbigniew Kowalski, Andrzej Salach, Dariusz Wójtowicz, Maciej Kamiński (86' Roman Józefowicz), Marek Kowalczyk, Jacek Grembocki, Ryszard Polak (65' Dariusz Raczyński), Jerzy Kruszczyński
Juventus: Stefano Tacconi, Nicola Caricola, Antonio Cabrini (55' Roberto Tavola), Massimo Bonini, Sergio Brio, Gaetano Scirea, Domenico Penzo, Claudio Prandelli (68' Michel Platini), Paolo Rossi, Beniamino Vignola, Zbigniew Boniek
Sędzia: Keith Stuart-Hacket (Anglia)
Widzów: ok. 40.000
Najlepszy reżyser nie wymyśliłby takiego spektaklu, jakim piłkarze Lechii Gdańsk i Juventusu Turyn uraczyli blisko 40-tysięczną publiczność. Młoda drużyna gdańska wzniosła się na szczyty swoich umiejętności, tocząc równorzędny pojedynek ze sławnym, utytułowanym rywalem, przez co widowisko stało się arcyciekawe. Mieliśmy w tym meczu wszystko, co kibic lubi oglądać - szybkie temp akcji, dużo podbramkowych spięć, piękne parady bramkarzy, aż pięć goli, przy czym tym razem wszystkich - jak to było w Turynie - nie strzelili włoscy "profesores", bo ten wspaniały i trzymający widzów do końca w napięciu wygrał Juventus tylko 3:2. Widać Lechia wyciągnęła wnioski z turyńskiej lekcji i uskrzydlona, grając bez respektu dla teoretycznie silniejszego o dwie klasy przeciwnika, ale czujnie, stoczyła pojedynek który pamiętać będziemy bardzo długo.
A oto szczegółowy przebieg tego wielkiego spotkania:
Pierwsze minuty meczu należały do Lechii. Wprawdzie piłkarze Juventusu także w tym czasie przeprowadzali ataki, ale rzadziej i zupełnie nieskutecznie.
17 lutego 2006, 01:07 / piątek
Historia Lechii cz. 22
3 minuta - po rzucie rożnym, bardzo dobrze usposobiony Kruszczyński mierzoną główką skierował piłkę w górny róg bramki, jednak Tacconi wykazał się znakomitym refleksem i zażegnał niebezpieczeństwo.
5 minuta - za faul na lewoskrzydłowym Lechii rzut wolny pośredni w obrębie pola karnego - strzał Wójtowicza został jednak zablokowany.
10 minuta - błąd gdańskiej defensywy - Vignola ma przed sobą pustą bramkę i... pudłuje.
11 minuta - riposta Lechii, jednak Tacconi znowu broni strzał Kruszczyńskiego.
18 minuta - kontratak Włochów - Vignola otrzymuje piłkę przed linią pola karnego i decyduje się na płaski strzał w lewy róg i zasłonięty Fajfer kapituluje. 1:0 dla Juventusu.
25 minuta - Lechia nie rezygnuje z ataków, ale po raz kolejny na jej drodze staje świetny bramkarz Tacconi - tym razem paruje strzał Kamińskiego.
26 minuta - z rzutu wolnego z odległości ok. 25 metrów strzela mocno Salach, ale bramkarz Juve nie po raz pierwszy pokazuje wielką klasę.
27 minuta - Tacconi z najwyższym trudem wybija piłkę bitą przez Kruszczyńskiego.
40 minuta - fatalny błąd Kulwickiego i Rossi jest w sytuacji sam na sam z Fajferem! Sytuacje ratują jednak bramkarz Lechii i Salach.
41 minuta - kolejna próba strzelecka Kruszczyńskiego, ale i tym razem Tacconi zasłużył na brawa.
44 minuta - atak Włochów zakończony silnym strzałem Bońka. Fajfer na posterunku.
46 minuta - drugą połowę Lechia rozpoczęła z wielkim impetem - ostry, ale minimalnie niecelny strzał Kruszczyńskiego.
51 minuta - rzut rożny dla Lechii. Piłkę otrzymuje Kowalczyk, który "podciąga" ją parę metrów, a następnie kąśliwie strzela. Piłka skozłowała i mimo rozpaczliwej obrony Tacconiego wpadła do siatki! A więc remis 1:1! Trybuny falują i szaleją z radości! "Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! ..." rozlega się doping.
55 minuta - w okresie największego naporu gospodarzy pięknie strzelają najpierw Kowalczyk i w chwilę później Kamiński. Tacconi broni.
60 minuta - w idealnej sytuacji Kamiński strzela z paru metrów z woleja wprost w bramkarza Juventusu.
63 minuta - rajd Polaka prawą stroną zostaje zatrzymany nieprawidłowym zagraniem jednego z Włochów w polu karnym! Sędzia Hacket pokazuje rzut karny, a Kruszczynski bezblednie go egzekwuje! Lechia prowadzi 2:1! Obłęd na trybunach - stadion zupełnie oszalał! Ludzie ze zdumienia przecierają oczy!
64 minuta - niebezpieczny atak Juventusu zakończony strzałem Bońka i efektowną paradą Fajfera.
66 minuta - znowu strzela Kowalczyk, ale piłka po drodze odbija się od któregoś z piłkarzy włoskich. Trener Trapattoni decyduje się na wystawienie Platiniego.
71 minuta - przebój Bońka zakończony niecelnym strzałem.
77 minuta - najładniejsza bramka meczu. Tavola z woleja z narożnika pola karnego strzela w samo "okienko" bramki Lechii. Juventus wyrównuje na 2:2
79 minuta - Fajfer broni silny strzał Caricoli.
83 minuta - Platini podaje do Rossiego, ten do Bońka, który z ostrego kąta zdobywa gola. Juventus prowadzi 3:2
86 minuta - jedna z ostatnich akcji meczu. Gorąco pod bramką Tacconiego. Notujemy kolejno strzały Kowalczyka i Raczyńskiego. Niestety bez powodzenia.
90 minuta - sędzia Hacket kończy spotkanie. Na stadionie długo jeszcze rozbrzmiewają oklaski nadkompletu publiczności. Dziękowano piłkarzom za emocjonujące , niepowtarzalne widowisko, dziękowano zwłaszcza Lechii za waleczną postawę i dobrą grę.
Tak wygląda ścisła rejestracja faktów, która oczywiście nie oddaje wszystkiego. Przede wszystkim gry wszystkich zawodników, rozgrywania piłki, postawy poszczególnych formacji. Gdańska defensywa z początku popełniała błędy, zwłaszcza przy większym naporze przeciwnika. Później jednak spisywała się coraz lepiej, inna sprawa, że w okresie przewagi lechistów była poważnie odciążona. Tutaj najpewniej spisywali się Salach i Marchel. Doskonałą partię rozegrał rozgrywający Grembocki, często wspomagający obrońców. Bardzo dobrze do momentu utraty sił grał również Kamiński. Wysokie noty należą się Kruszczyńskiemu, którego pieczołowicie pilnował rosły Brio. Gdańskiemu napastnikowi udawało się wyzwalać z tej opieki i nękać częstymi i groźnymi strzałami bramkarza drużyny gości. Wreszcie Kowalczyk, najbardziej pracowity zawodnik Lechii, bez momentów słabości.
Juventus w swoim jubileuszowym 150 występie w europejskich pucharach zwyciężył, zademonstrował też swoje mistrzostwo w ostatniej fazie gry. Włosi koniecznie chcieli ten mecz wygrać, gdyż wynik idzie w świat i dopiero widmo porażki zmusiło trenera Juventusu do sięgnięcia po posiłki i skorzystanie z usług Platiniego. Francuz nie grał od początku, co może wynikało ze zlekceważenia rywala. Przekonał się jednak trener Trapattoni, że drużyna z Gdańska ma swoją wartość. Wejście Platiniego uporządkowało włoską grę, goście wykorzystali też zmęczenie mało doświadczonej drużyny Lechii. Najlepsi w przekroju całego meczu w zespole turyńskim byli Tacconi, Boniek i Brio.
17 lutego 2006, 01:11 / piątek
Historia Lechii cz. 23
Ostatecznie biało-zieloni zeszli z murawy pokonani. Przegrali jednak z arcymistrzami futbolu, którym - co tu ukrywać - sprzyjało trochę szczęście, choć o wszystkim w pierwszej kolejności decydowały umiejętności.
Po meczu powiedzieli:
Trener Lechii Gdańsk Jerzy Jastrzębowski:
Mam nadzieję, że wymazaliśmy porażkę z Turynu. Moi zawodnicy rozegrali fantastyczny pojedynek. Trochę w końcówce niektórym zabrakło już sił, ale przecież dali z siebie wszystko. Trochę też żałuję, bo remis był chyba osiągalny, ale Juventus to jednak wielka klasa. Nam chodziło przede wszystkim o to, by zaprezentować się z jak najlepszej strony własnej publiczności. Spotkaniu towarzyszyła też wspaniała atmosfera. Znakomity był arbiter angielski. Słowem takiego piłkarskiego widowiska - zaryzykuję twierdzenie - na Wybrzeżu nie było. W moim zespole wyróżniam wszystkich bez wyjątku. W Juventusie oczywiście Tacconi, stoper Brio i Boniek pokazali najwyższą klasę.
Kapitan Lechii Gdańsk Lech Kulwicki:
Od 1975 roku bronię barw Lechii, lecz niewątpliwie był to najlepszy występ naszej drużyny.
Trener Juventusu Turyn Giovanni Trapattoni:
Szczerzę gratuluję polskiemu zespołowi wspaniałej postawy. Przyjechaliśmy po to, aby wygrać, jednak nie sądziłem, że przyjdzie to nam z takim trudem. Wasi piłkarze zaskoczyli mnie swoją odważną i bojową grą. W ogóle nie można było po nich poznać, że doznali w Turynie tak wysokiej porażki. Lechia to młoda, bardzo utalentowana drużyna, przyszłość przed nią. W moim zespole numerem 1 był w tym meczu bezsprzecznie Boniek. Gdyby on tak grał w ligowych meczach we Włoszech...
Rozdział Juve został zamknięty pięknym akordem końcowym. Wynik 2:3 z zespołem gwiazd nie przynosi wstydu. W dodatku stało się to po grze niemal równego z równym, po widowisku, jakie chciałoby się oglądać podczas każdego pobytu na stadionie. Lechia udowodniła wszystkim malkontentom, że sukces w Pucharze Polski nie był przypadkiem. Przeżyliśmy dzięki tej jedenastce wiele wspaniałych chwil, nade wszystko stworzyli nam oni szansę obejrzenia we Wrzeszczu czegoś, co wydawało się jedynie mrzonką. I nic to, że odpadli, że nie dali rady utytułowanym rywalom. Po prostu dziękujemy !
Autorem tej historii jest Michał Jerzyk. Gdy choć kilku młodych Lechistów to przeczyta, to cel jego pracy będzie spełniony.
17 lutego 2006, 11:00 / piątek
czy można dojść do tego, kto konkretnie zaproponował barwy biało-zielone?
czy był to wybór przypadkowy, czy też w intencji pomysłodawcy miały one coś
symbolizować? a może chodziło o sympatię do barw jakiegoś przedwojennego
klubu?
sprawa symboliki jest b. ważna. chcąc być kibicem, prawdziwym miłośnikiem Lechii nie można barw
nie nosić i nie kochać, natomiast znajomość wyników i składów sprzed lat nie jest warunkiem koniecznym (choć niewątpliwie b. porządanym).
pytanie o imienne autorstwo pomysłu odnosi się także do nazwy, tu jednak przynajmniej znaczenie jest jasne.
17 lutego 2006, 13:16 / piątek
KIlka lat temu dyskutowaliśmy o tym na tym forum. Prawdopodobnie i nazwa, i barwy pochodzą od przedwojennego klubu Lechia Lwów, jednaego z najstarszych (niektóre źródla podają nawet, że najstarszego - 1903) klubu w Polsce. Jednak nie wiem, czy uda się jeszcze ustalić kto zaproponował tę nazwę i barwy i dlaczego.
17 lutego 2006, 16:53 / piątek
Ciesze sie ze ktos zalozyl ten temat i napisal cala historie lechii . jestem mlody i wlasnie brakowalo mi takich informacji na temat ukochanej Lechijki!!!
17 lutego 2006, 18:38 / piątek
No właśnie, Miboj. Kawał dobrej roboty. Zapisałem cały wątek w swoim komputerze, na pewno się przyda nie raz. Dzięki serdeczne.
tg
19 lutego 2006, 00:57 / niedziela
Dzięki Hudro tego mi brakowało. Jak się obrobię z tym co mam to się biorę za twoje zbiory :) Pewnie sporo biletów, programów itp. dołożysz do mojej kolekcji :)
2 marca 2006, 21:27 / czwartek
Przedstawioną tu historię Lechii- autorstwa Michała Jerzyka- można przeczytać w oryginale - ze zdjęciami pod tym linkiem:
odnośnik
2 marca 2006, 21:30 / czwartek
Michał Jerzyk
Dwumecz Lechia Gdańsk - Juventus FC
odnośnik
2 marca 2006, 22:23 / czwartek
Kolejna prośba. Potrzebuję terminarze rozgrywek 2 ligi z sezonów 90-91 i 91-92.
Przydałyby się też terminarze rozgrywania meczów Lechijki z lat 45-60 ale chyba z tym będzie bardzo ciężko :(
2 marca 2006, 23:40 / czwartek
I jeszcze szukam dat pamiętnego barażowego dwumeczu z Olimpią w 1988 (1-0 w plecy u nich i niestety 2-2 u nas). Na dziś wystarczy
3 marca 2006, 18:52 / piątek
Baraże z Olimpią w 1988 roku: wyjazd-25.06; u siebie-29.06;
=================================
90/91
daty spotkań:
jesień'90
1.Miedź (w) 0:1, 28/29/07;
2.Siarka (d) 0:1, 4/5.08;
3.Gwardia W. (w) 0:3, 8.08;
4.Stal SW (w) 0:2, 12.08;
5.Odra W. (d) 3:2, 18/19.08;
6.Widzew (w) 1:1, 25/26.08;
7.Jagielonia (d) 3:0, 1.09;
8.Górnik Włb. (w) 0:0, 12.09;
9.Resovia (d) 4:0, 16.09;
10.Polonia B.(w) 0:1, 22/23.09;
11.Pogoń (d) 3:1, 29.09;
12.Hutnik W.(w) 2:4, 6/7.10;
13.Ostrovia (d) 3:1,10.10;
14.Raków (w) 2:3, 13/14.10;
15.Korona (d) 0:1, 20/21.10;
16.Stilon(w) 0:2, 27/28.10;
17.Zagłębie Włb. (d) 2:1, 4.11;
18.Stal Rz. (w) 1:1, 10/11.11;
19.Szombierki (d) 2:1, 17/18.11;
wiosna'91
20.Miedź (d) 3:1, 9.03;
21.Siarka (w) 1:1, 16/17.03;
22.Gwardia W. (d) 2:0, 20.03;
23.Stal SW (d) 0:0, 23.03;
24.Odra W. (w) 1:3, 30.03;
25.Widzew (d) 0:0, 6.04;
26.Jagiellonia (w) 0:2, 10.04;
27.Górnik Włb. (d) 0:0, 13.04;
28.Resovia (w) 1:2, 20/21.04;
29.Polonia Bytom (d) 2:1, 27.04;
30.Pogoń (w) 1:0, 4/5.05;
31.Hutnik Warszawa (d) 2:0, 11/12.05;
32.Ostrovia (w) 0:0, 18/19.05;
33.Raków (d) 0:0, 22.05;
34.Korona (w) 0:4, 25/26.05;
35.Stilon (d) 0:2, 01.06;
36.Zagłębie Wałbrzych (w) 0:2, 8/9.06;
37.Stal Rzeszów (d) 1:0, 15/16.06;
38.Szombierki (w) 0:0, 19.06;
3 marca 2006, 22:48 / piątek
Dzięki. Czy gdzieś na necie można znaleźć takie rzeczy?? Bo szukam i szukam i tylko 1 liga i nic więcej.
3 marca 2006, 23:27 / piątek
Chyba nie.To są daty z moich prywanych opracowań.Zresztą ja też mam pytanko.Czy w sezonie 82/83 Lechia jako trzecioligowiec oprócz normalnych rozgrywek o Puchar Polski grała w wojewódzkim Pucharze Polskim?No i z kim?Jak ktoś wrzuci jakieś wyniki i inne dane to będę wdzięczny.
Do Dario B-sezon 91/92 napiszę Ci jutro.
4 marca 2006, 18:46 / sobota
Dominias poproszę o kontakt na maila --> lechista@tlen.pl
7 marca 2006, 15:58 / wtorek
Nie. Jako III-ligowiec musiała przejść szczebel wojewódzki i tu się potknęła. Próbuję sobie przypomnieć z kim, ale na razie bezskutecznie. Tak więc zanim zdobyła PP za sezon 1982/83 już została wyeliminowana z rozgrywek 1983/84. Kompletna bzdura.
Natomiast w rozgrywkach 1982/83 grała jako spadkowicz z II ligi, więc nie musiała grać szczebla wojewódzkiego. Marsz po Puchar rozpoczęła od meczu ze Startem w Radziejowie.
8 marca 2006, 10:06 / środa
Panowie, czy ktoś się rozeznaje może co sie dzieje na stadionie Lechii na ponizszym zdjeciu i kiedy to bylo?
odnośnikpozdr
8 marca 2006, 11:16 / środa
Mozna co najwyzej zgadywac, przypuszczam ze jest to zakonczenie jednego z etapow "wyscigu pokoju! - koniec lat 60",
8 marca 2006, 12:31 / środa
Hm. Na dachu nie ma pamiętnego napisu "XXV lat BKS Lechia", czyli zdjęcie jest sprzed roku 1970. Na wirażu stoi sławetny głosnik, który stał w tym samym miejscu, gdy zaczynałem chodzić na Lechię, więc myśle, że Lechista HH ma rację, że jest to końcówka lat 60-tych. Różne wówczas odbywały sie festyny na stadionie Lechii, na pewno nie jest to spotkanie z cztrema pancernymi i psem. Wyścig pokoju chyba tez nie, bo co by to była za defilada? Myślę, że jakaś spartakiada.
8 marca 2006, 16:53 / środa
Tang. masz spostrzegawczosc!, no i ten niski plot, nadbudowa ( podwyzszenie plotu ) bylo robione cos w granicach 1975/6 roku.
A moze ktos poda w ktorym roku na Lechii mete mial jeden z etapow "Wyscigu pokoju" a byl napewno ! i kto ten etap wygral ?, cos mi sie Krolak kojarzy.
8 marca 2006, 17:23 / środa
No właśnie. Być był, ale czy myśmy już byli na świecie? Bo coś mi się zdaje, że to były jednak lata 50-te, a nie 60-te. No, może początek sześćdziesiątych.
Natomiast ja pamiętam (ale ledwie ledwie), że pierwszy raz na stadionie byłem na... wyścigach psów. Drugi raz na spotkaniu z bohaterami serialu "Czterej pancerni i pies" (to juz pamiętam dość dobrze) i dopiero trzeci raz na meczu.
8 marca 2006, 18:46 / środa
Witam !
Zdjęcie stadionu Lechii wykonano w pierwszej połowie lat 60-tych .Przedstawia ono defiladę sportowców podczas tzw "Święta Sportu " .
W/w zdjęcie w postaci czarno-białej widokówki było dostępne w kioskach " Ruchu '
( .. przez wiele lat trzymałem je w swojej kolekcji ! )
Wyścig Pokoju kończył się na stadionie Lechii 4 maja 1961 roku.
III etap z Olsztyna do Gdańska ( 204 km ) wygrał finiszem na stadionie Lechii rumun Moiceanu , przed naszym Stasiem Gazdą i rosjaninem Melichowem ( zwycięzcą całego Wyścigu Pokoju tamtego 1961 roku )
W trakcie oczekiwania na kolarzy widzowie obejrzeli towarzski mecz Pomiędzy Lechią a bułgarskim zespołem Dunaw Ruse .
Lechia wygrała 1:0 (0:0 ) po bramce Henryka Wieczorkowskiego !
Pozdrówki !
8 marca 2006, 19:20 / środa
Hydro-jestes Wielki !
maj 1961, to rzeczywiscie jeszcze mnie na swiecie nie bylo, ale juz w brzuszku przewracalem nozkami :-).
9 marca 2006, 08:37 / czwartek
Hydro52 - rispekt za pamięć! wow!