Gdańsk: piątek, 19 kwietnia 2024

17.IX.1939

strona 1/1

17 września 2009, 13:57 / czwartek
Dziś Siedemnasty Września…

Dokładnie 70 lat temu, 17 IX 1939 - we Lwowie trwała bohaterska obrona miasta przed nacierającymi od zachodu i południa Niemcami. Opór był tak zaciekły, że napastnicy wydawali się czasem wręcz bezradni. 5 dni później (22 IX) nadleciały sowieckie samoloty i urządziły krótkie bombardowanie. Pierwsze bomby spadły na Cmentarz Łyczakowski, niszcząc Kwaterę Strzelców Siczowych – tuż obok naszych Orląt. Została zniszczona też jedna kamienica na Wałach Hetmańskich, przy Alei Legionów… Chwilę potem od strony Łyczakowa i Pohulanki u bram miasta stanęła Armia Czerwona.
I tak oto nasz Zawsze Wierny Lwów „z wielkim płaczem dołączył do wielkiej rodziny sowieckich miast”…

Później jeszcze tylko raz w historii tonął cały w bieli i czerwieni polskich flag – latem 1944 roku. Niestety krótko.

Ale o tym innym razem…

Tymczasem…

„Sowieccy żołnierze szturmujący Grodno w 1939 r. przywiązywali dzieci do czołgów, aby chroniły je przed kulami polskich obrońców miasta.
Jeszcze w czasie walk, a zwłaszcza po ich zakończeniu, zaczęło się masowe mordowanie Polaków: głównie żołnierzy i harcerzy – tak wynika z akt śledztw prowadzonych przez białostockich prokuratorów IPN, do których dotarł serwis tvp.info

Grodno, bronione przez ok. 1000 żołnierzy oraz policjantów, harcerzy i cywilną milicję stało się symbolem oporu wobec Sowietów. W aktach spraw prowadzonych przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku można wyczytać wstrząsające relacje świadków zbrodni Armii Czerwonej i wspierających ich komunistycznych band - podaje serwis tvp.info.

Sowieci uderzyli głównie czołgami. Siejące spustoszenie maszyny były atakowane koktajlami Mołotowa. Pierwszego dnia spalono na ulicach Grodna od 4 do 8 czołgów. Wściekli Sowieci zaczęli, więc używać żywych tarcz do ochrony maszyn. Jan Michalak (w 1939 r. mieszkał u wuja w Grodnie) widział "radziecki czołg jadący od pl. Batorego w kierunku ul. Orzeszkowej, na płycie czołowej którego był przywiązany młody człowiek". Żywą tarczą był 13-letni Tadzio Jasiński, półsierota, syn służącej Zofii Jasińskiej, wychowanek Zakładu Dobroczynności.

Chłopiec skonał na rękach swojej matki. Relację tę potwierdziła w 2005 r. przed prokuratorem Danuta Bukowińska mieszkająca w Argentynie. Według relacji innych świadków, podobnych żywych tarcz miało być w Grodnie jeszcze kilka.

Świadkowie zeznali, że na widok dziecka przywiązanego do czołgu, w kierunku maszyny rzuciły się dwie kobiety Grażyna Lipińska i Danuta Bukowińska. Lipińska tak opisywała zdarzenie w książce "Jeśli zapomnę o nich": - Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko. Chłopczyk. (..) Krew z jego ran płynie strumieniami.(..) Z czołgu wyskakuje czarny tankista z browningiem, za nim drugi. Grozi pięścią, krzyczy, o coś oskarża nas oraz chłopczyka (..) Oczy chłopca pełne strachu i męki. Z bezgraniczną ufnością oddaje się nam (…) Uciekamy. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych. Chce mamy… Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał... Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na czołgu. (…) Matka umierającego chłopca zrozpaczona i jednocześnie pobudzona czynem synka, szepce mu: Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Śpiewają...”

Również 17 września w czasie kolejnego nalotu na Warszawę – Niemcy zrzucili bomby na Stare Miasto.

Płonęły wtedy Zamek Królewski i Katedra… Zjawisko to w kontekście wydarzeń na Wschodzie - urosło do rangi Symbolu…

***
Wszystkich Biało-Zielonych Dobrej Woli proszę o zapalenie dziś w Gdańsku symbolicznego znicza przy pomniku Jana III Sobieskiego. Był on świadkiem wspomnianych przeze mnie na wstępie wydarzeń…

***

17.IX.1939 – PamiętaMY!
17 września 2009, 16:26 / czwartek
ZAPRASZAM NA FORUM!!
odnośnik
17 września 2009, 18:32 / czwartek
Defilada Zwycięzców
odnośnik

dziś 22:15 w TVP 1 zostanie wyemitowany
“Marsz wyzwolicieli”
kontynuacja Defilady Zwycięzców.
17 września 2009, 18:32 / czwartek
Biali ludzie których znam,zawsze bedą walczyc z komunizmem
17 września 2009, 23:43 / czwartek
Z pozdrowieniami z Warszawy i podziekowaniem za obecnosc.

odnośnik
11 września 2010, 14:19 / sobota
Z książki ZAPISKI OFICERA ARMII CZERWONEJ S.Piasecki
22 września, 1939 roku. Vilnius.
Towarzyszowi I.W. Stalinowi
Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak, zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma siły na świecie, która by powstrzyma­ła żołnierzy niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata.
Zaskoczyliśmy nieprzyjaciela całkowicie. Ja szedłem pierwszy z pistoletem w pogotowiu. Za mną bojcy. Na granicy nie spotkaliśmy nikogo. Przyszliśmy ku polskiej strażnicy. Otoczyliśmy ją wzorowo i idziemy do środka. Drogę zastąpił nam jakiś zezwierzecony żołnierz faszystowski. Przystawiłem mu pistolet do piersi, a bojcy- bagnety.
- Ręce do góry, pachołku!
Rozbroiliśmy go i szorujemy do środka. Prawie wszyscy tam spali. Nikt nie stawiał oporu. Zabraliśmy broń ze stojaków i wyłączyli telefon. Spytałem jednego z żołnierzy:
- Gdzie wasz dowódca?
- Ten - wskazał palcem.
Patrzę ja: zupełnie chudy pan. Może nawet z robotników wygrzebał się, swych braci sprzedając. Tacy są najgorsi. Pytam ja go:
- Ty tu dowódca?
- Ja - powiada. - O co chodzi?
Złość mnie porwała, ale nie miałem czasu porządnie z nim rozprawić się. Tylko powiedziałem:
- Skończyło się twoje panowanie i koniec waszej pańskiej Polsce! Napiliście się dużo ludzkiej krwi! Teraz trzeba będzie i swoją wyrzygać!
Należałoby się, według sprawiedliwości, i jego, i tych wszystkich otumanio­nych pachołków kapitalistycznych powystrzelać, chociaż kuł szkoda na takie burżujskie ścierwo. Ale rozkaz mieliśmy jasny: „Jeńców odsyłać na tyły”. Więc zostawiliśmy eskortę i poszli dalej. Nasze orły z NKWD tam ż nimi rozprawią się. A nam szkoda czasu. Mamy do wykonania ważne bojowe zadanie.
Poszliśmy dalej wprost drogą. Kierunek na Mołodeczno. Cicho... Nigdzie ani światła, ani człowieka. Zdziwiło mnie to nawet. Tyle czytałem o przebiegłości polskich panów. A tymczasem myśmy ich przechytrzyli. Jak śnieg na głowę im spadliśmy.
Ech, żeby moja Dunia zobaczyła, jak dumnie i śmiało kroczyłem na czele całej Armii Czerwonej, jako obrońca proletariatu i jego wybawiciel! Ale pewnie spała i nie śniło się jej nawet, że ja, Miszka Zubow, stałem się tamtej nocy bohaterem Związku Radzieckiego. Nie wiedziała tego, że aby ona mogła spokojnie, radośnie i w dobrobycie żyć i pracować, ja szedłem w krwawą paszczę burżuazyjnego zwierza. Lecz jestem z tego tylko dumny. Rozumiem, że przyniosłem do Polski, dla moich uciemiężonych przez panów braci i sióstr, światło nieznanej im wolności i naszą wielką, jedyną na świecie, prawdziwą, sowiecką kulturę. Właśnie o to chodzi, o kulturę, psiakrew! Niech się przekonają, że bez panów i kapitalistów staną się wolnymi, szczęśliwymi ludźmi i budowni­czymi wspólnej, socjalistycznej ojczyzny proletariatu. Niech odetchną wolno­ścią! Niech zobaczą nasze, osiągnięcia! Niech zrozumieją, że tylko Rosja, wielka MATKA ludów uciemiężonych, może wybawić ludzkość od głodu, niewoli i wyzysku! Tak.
Dopiero po siedmiu kilometrach od granicy spotkał nas zwierzęcy opór krwawych kapitalistów. Zapewne ktoś ze strażnicy polskiej zdołał uciec, wykorzystując ciemność, i powiadomił burżuazję, że idzie niezwyciężona armia proletariatu. Ktoś krzyknął do nas coś w sobaczym polskim języku. Nie zrozumiałem co, tylko odpowiedziałem głośno i groźnie, aż echo poszło lasem:
- Poddaj się, faszysto, bo zniszczymy!
Przed nami zadudniło tylko. Więc my po krzakach, po rowach, jak wojskowa taktyka nakazuje - osłony szukać. Potem podciągnęliśmy maszynki i dawaj sypać po nich seriami. Tylko las jęczał. Ze dwie godziny tak biliśmy z kulomio­tów. Nikt nie odezwał się. Ale zawsze trzeba ostrożnie. Wróg chytry, może zaczaił się i czeka.
Tymczasem rozwidniło się. Patrzymy, na drodze przed nami naładowany sianem wóz stoi, a przy nim zabity koń leży. Więcej nikogo... Wtedy ruszyliśmy ostrożnie naprzód, aby w zasadzkę nie trafić. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Widocznie wróg zrozumiał z jaką potęgą ma do czynienia i haniebnie uciekł.
Takim to sposobem ja, młodszy lejtnant niezwyciężonej Armii Czerwonej, wkroczyłem na czele mego plutonu do burżuazyjnej Polski. A stało się to nocą 17 września 1939 roku. Hura! hura! hura!
11 września 2010, 14:24 / sobota
Zapiski te zaczynam w mieście Vilniusie. Piszę je na chwałę naszej potężnej Armii Czerwonej i - przede wszystkim - jej WIELKIEGO wodza, towarzysza Stalina. Jemu też, naturalnie, zadedykowałem je. Rozumiem dobrze, że pióro moje jest bezsilne, gdy chce opisać wielkiego naszego wodza i moją miłość dla niego. Na to trzeba pióra Puszkina lub Majakowskiego. Ja zaś mogę tylko dokładnie zanotować to, co widzę i słyszę w tych wielkich, historycznych dniach, które wyzwoliły kilka uciśnionych narodów z kapitalistycznej niewoli.
Gdy myślę o naszym wielkim WODZU i NAUCZYCIELU, to czuję, że do oczu mi napływają łzy. Kim by ja był bez niego? Carskim niewolnikiem, gnębionym i eksploatowanym nieludzko. A teraz ja, którego ojciec był zwykłym robotnikiem, jestem oficerem. Mam zaszczyt należeć do komsomołu. Ukończy­łem dziesięciolatkę. Umiem czytać i pisać prawie bez omyłek. Potrafię też rozmawiać telefonicznie. Znam poligramotę. Jem codziennie prawdziwy chleb. Chodzę w butach ze skóry. Jestem człowiekiem oświeconym i kulturalnym. Poza tym, korzystam z największych wolności, jakie może mieć człowiek na ziemi. Wolno mi nawet nazywać GO - naszego wodza - towarzyszem. Pomyślcie sobie tylko uczciwie: ja mam prawo swobodnie i wszędzie nazywać GO towarzyszem! Towarzysz Stalin! TOWARZYSZ STALIN!... Otóż to jest moją największą dumą i radością!... Czy może obywatel państwa kapitalistycznego nazwać swego prezydenta lub króla towarzyszem? Nigdy! Chyba tylko inny krwiożerczy prezydent, albo zezwierzęcony król. A ja... Czuję, że łzy radości i dumy napływają mi do oczu... Muszę przerwać pisanie i zapalić, bo nie wytrzymam nadmiaru szczęścia i serce mi pęknie
 
1
 
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.494