Gdańsk: sobota, 20 kwietnia 2024
AKTUALNOŚCI

S. Mila: A Mario Maloca – uwielbiam tego gościa!

31 grudnia 2016

Sebastian Mila w dużym wywiadzie dla tygodnika "Piłka Nożna" podsumowuje m.in. 2016 rok.

[fragmenty]

Jaki to był rok dla ciebie?
Sebastian Mila:Na pewno dosyć smutny. Mimo że końcówkę poprzedniego sezonu mieliśmy w Lechii bardzo udaną, to znaleźliśmy się poza europejskimi pucharami. Wiadomość, że nie pojadę na Euro do Francji z reprezentacją Polski też mnie nie podbudowała. Do tego doszło sporo kontuzji, więc nieustannie musiałem się leczyć i gonić formę – mówi Mila, i szybko dodaje: – Gdyby jednak tego wszystkiego… nie brać pod uwagę, to dla moich drużyn, czyli dla reprezentacji Polski, jak i dla Lechii to był wręcz świetny rok!

Co zatem chciałbyś dostać pod choinkę na rozweselenie?
Szczerze, to nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zawsze skupiałem się na tym, co ja sprezentuję najbliższym. Choć pewnie prawda jest taka, że ze dwie fury zdrowia by mi się przydały, bo w tym roku wyjątkowo go brakowało. Jak nie kontuzje, to musiało przyplątać się chociaż przeziębienie. Może po prostu mój przebieg jest już na tyle znaczący, że muszę zacząć bardziej o siebie dbać. To znaczy jeszcze bardziej. Łatwo na pewno jednak się nie dam. Inna sprawa, że przebywając z rodziną najlepiej ładuję akumulatory i wypoczywam, więc czas świąteczno-noworoczny, który uwielbiam celebrować, mogę poświęcić żonie i córce. To dla mnie najlepszy prezent, obojętne co znajdę pod choinką.

Co masz na myśli mówiąc, że łatwo się nie dasz?
Że to jeszcze nie jest mój koniec. Nie mówię, że dogram tylko ten sezon i jeszcze kolejny, na który mam ważną umowę z Lechią, a potem już na pewno emerytura. Nie, to wcale nie musi być mój ostatni kontrakt.

Czyli chcesz dotrwać na boisku do czterdziestki?
Nie, aż tak długo to chyba nie. Chciałbym, żeby finał mojej kariery miał ręce i nogi. To znaczy chciałbym skończyć grać w fajnym dla mnie i dla drużyny momencie. Najważniejsze jest jednak zdrowie, bo cała ta zabawa ma sens, dopóki ono dopisuje.

Sebastian, ale nie oszukujmy się, do czwórki z przodu na liczniku już niewiele ci brakuje.
Zachowuj się! Jeśli mamy kontynuować tę rozmowę, to chociaż postaraj się być miły.

Nie obruszaj się. Niby dostałeś dychę od Piotra Nowaka, ale trener ewidentnie odsuwa cię od bramki przeciwnika. Swoją drogą, w jakich okolicznościach pozbyłeś się szóstki, w której kierunku zmierzasz na boisku, na plecach?
Trener przyszedł przed sezonem i powiedział: ty musisz grać z numerem dziesięć. Mogłem oczywiście odmówić, ale… szef jest tylko jeden, i lepiej wykonywać jego polecenia. A poza tym zrobiło mi się miło, bo dycha zawsze jest prestiżowa i wyjątkowa. Dla mnie to była dodatkowa motywacja, i wydaje mi się, że trener traktował tę decyzję właśnie jako nowy bodziec, którym na mnie podziała.

To niezły kawalarz z tego Nowaka, skoro najpierw daje ci dychę, a potem cofa na boisku coraz bliżej przed własną bramkę.
Trochę tak, bo dziś rzeczywiście bliżej mi do zadań szóstki niż dziesiątki, a najbliżej – do ósemki. Schodkami schodzę w dół, ale myślę, że dzieje się to z korzyścią dla mnie. A przede wszystkim skorzysta na tym drużyna, kiedy już przywyknę do gry na tej pozycji.

Kiedy Piotr Nowak przychodził do Gdańska powiedziałeś – pół żartem – że profilaktycznie chowacie wiaderko z wodą przed treningiem. Tak jest do tej pory?
Okazało się, że spekulacje związane z osobą trenera, a zwłaszcza opisy ostrych podobno zwyczajów na treningach, które dotarły z Ameryki, zupełnie nie zbiegały się z tym, jak zachowuje się u nas. Dlatego zacząłem wątpić w prawdziwość tych doniesień. Piotr Nowak okazał się człowiekiem bardzo spokojnym, który na chłodno przyjmuje rozwiązania, które nie są po jego myśli, czy jego drużyny. Bez rzucania przedmiotami, nawet bez krzyku.

I naprawdę nikogo nie pobił w Lechii podczas zajęć?
(ze śmiechem) No właśnie nie! Też wszyscy byliśmy takim obrotem sprawy zaskoczeni. Zgodnie z opisami ze Stanów, które trafiły do Polski przed trenerem, byliśmy przygotowani na liczne ekscesy na treningach, tymczasem nie doszło do żadnego. Nie ma nerwów i krzyku, jest spokój i profesjonalna motywacja.

Kiedy patrzysz, jak Nowak zagrywa, możesz ocenić, że był lepszym lub gorszym piłkarzem od Ryszarda Tarasiewicza, którego pupilem byłeś w Śląsku Wrocław?
To niezwykle trudne pytanie. Tarasiewicz był osobowością na boisku, widać było, że jako piłkarz musiał być mega dobry. Nowak miał, i ma, inny styl, jest niższy, więc zupełnie inaczej się porusza. Ale jako zawodnik też był super. Miałem niesamowity fart, że trafiłem na dwóch takich trenerów, z których na dodatek każdy grał na mojej pozycji. Tyle że ja mam zupełnie inny styl niż każdy z nich. Nie ma jednak sensu ukrywać, że trener Tarasiewicz bardzo wierzył we mnie i moje umiejętności, więc bardzo blisko jest mi do niego.

Czyżby Nowak nie wierzył?
Myślę, że skoro jestem u niego kapitanem to też wierzy. Muszę jednak walczyć bardzo mocno o minuty w tym sezonie, więc zakładam, że kredyt zaufania mam dużo mniejszy niż u trenera Tarasiewicza.

A jak to w ogóle jest być niegrającym kapitanem?
To bardzo trudne, czujesz się o niebo lepiej, kiedy jesteś na boisku i masz na wszystko bezpośredni wpływ. Na szczęście w Lechii jest grupa naprawdę inteligentnych zawodników, którzy doskonale rozumieją po pierwsze: co to jest drużyna. A po drugie – moją niełatwą tej jesieni sytuację. Kuba Wawrzyniak, Milos Krasić, Sławek Peszko, Dyzio Wojtkowiak, Michał Chrapek – wszyscy mnie wspierają. A Mario Maloca – uwielbiam tego gościa! On świetnie napędza atmosferę w szatni.

Kto jest w radzie drużyny?
Krasa, ja, Wawrzyn, Dyzio i Flavio Paixao.

Dlaczego akurat taki skład? W jakim języku rozmawiacie podczas obrad?
Zazwyczaj po angielsku. Ze względu na Flavio. Bo Milos już wszystko rozumie po polsku, więc spokojnie dogadalibyśmy się z nim po naszemu. Choć oczywiście bywa wesoło, kiedy zaczyna mówić po polsku. Rada jest tak zbudowana, żeby każda grupa etniczna bądź językowa miała swojego przedstawiciela. Polski zaciąg jest najliczniejszy, stąd trójka przedstawicieli, ale zawodników z Bałkanów jest bodajże pięciu, a i szeroko pojętych Portugalczyków zebrało się sporo. Są przecież Flavio i Marco, Joao Nunes, Steven Vitoria, a także Simu Sławczew, który mieszkał w Lizbonie i dogaduje się w tym języku.

Jak traktujesz Krasicia – jako kumpla, czy konkurenta do gry na swojej pozycji i kapitańskiej opaski?
Jako bardzo dobrego kolegę, z którym świetnie się dogaduje i spędza czas. To człowiek, który pokazuje wielką klasę, tak po ludzku, a nie tylko jako piłkarz na boisku. Nawet w moim wieku można się od niego wiele nauczyć.

Czego na przykład?
Choćby tego, że kiedy wychodzisz na boisko nie masz prawa myśleć, co dotąd osiągnąłeś, tylko co jeszcze możesz osiągnąć, co nadal przed tobą. Kiedy wchodzę na mecz jako rezerwowy, oddaje mi opaskę i jeszcze sam wkłada na ramię, z pełnym szacunkiem. Co więcej mogę więc powiedzieć na jego temat? Ogromne szczęście spotkało mnie i chłopaków z Lechii, że Milos przebiera się z nami w jednej szatni. OK, denerwuje się, kiedy przegrywa, bardzo się wtedy irytuje. I to jest chyba... najfajniejsze! Nie żyje wspomnieniami z Juventusu, Fenerbahce, czy CSKA, tylko chciałby zapisać się w historii Lechii Gdańsk. Też tak miałem, a Krasa tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że tak właśnie trzeba.

Cały wywiad
(raz / Piłka Nożna) 31 grudnia 2016, 09:10
REKLAMA
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2024. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.029