Święto narodowe jest 3 maja, ale ty w zeszłym roku świętowałeś wcześniej.
Maciej Kalkowski, asystent trenera Lechii Gdańsk: - Mieliśmy bardzo dobry sezon, po bardzo ciężkim półfinałowym meczu z Rakowem w nagrodę znaleźliśmy się w finale Pucharu Polski. Lechia największe sukcesy odnosiła właśnie w tych rozgrywkach. Jako człowiek stąd bardzo przeżywałem upokorzenia, gdy odpadaliśmy w Niepołomicach czy z Bytovią. Dzień przed meczem przeprowadziliśmy 45-minutowy rozruch na Stadionie Narodowym. Gdy wychodziliśmy na płytę boiska z tunelu, obok na wyciągnięcie ręki stało cenne trofeum. Są przesądy, żeby tego pucharu nie dotykać, bo to przynosi pecha, ja nie wierzę w takie rzeczy. Jako jeden z pierwszych stanąłem koło Pucharu Polski, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Chciałem go zabrać do domu następnego dnia i tak się stało.
Z tamtego finałowego składu Lechii tylko Karol Fila jest wychowankiem, ale on jest z Nowego Dworu Gdańskiego. Ty byłeś jedynym gdańszczaninem, który wzniósł puchar.
- Moja żona z dziećmi po raz pierwszy pojechała na mecz wyjazdowy, cieszyliśmy się po ostatnim gwizdku, mamy wiele wspólnych zdjęć, pamiątek na całe życie. Po meczu zapchała mi się skrzynka w telefonie, skrzynka mailowa, skrzynka na listy. Dostałem wiele gratulacji także z zagranicy, jedną z pierwszych osób, która mi gratulowała był trener Adam Owen. Wciąż mamy kontakt, cenię to. Zgodnie z zasadą, że "trenerem się bywa, człowiekiem się jest zawsze" lubię rozmawiać z ludźmi, którzy się futbolem nie zajmują zawodowo. W Nowym Porcie gdzie mieszkam (chociaż wywodzę się ze Starej Oliwy) często spotykam się z kolegami, po przegranych meczach przyjmowałem ich krytykę, rok temu atmosfera była zgoła odmienna. To był wielki dzień dla Lechii i dla Gdańska. Ten finał to było ukoronowanie mojej siedmioletniej pracy w sztabie Lechii. I całego życia jako lechisty.
Kiedy pierwszy raz odwiedziłeś stadion przy Traugutta?
- Mój pierwszy trening odbył się na betonowym boisku koło kortów przy Traugutta Było koło 100 dzieciaków, każdy dostawał po 5 minut na pokazanie swych umiejętności. Po każdym meczu podchodził trener i pokazywał palcem kto zostaje, a kto może szukać innego zajęcia. Udało mi się załapać, a siedem dni później grałem już mecz ligowy w roczniku dwa lata starszym. Chronologicznie do seniora prowadzili mnie: Józef Rogacki, Jerzy Górski, Jerzy Brzyski, Henryk Piekarczyk i Bogusław Kaczmarek.
Czytaj cały wywiad na Interia.pl