Popularny "Kebsi" udzielił Interii sporego wywiadu, w którym wyjaśnił pochodzenie swej ksywy i nie tylko.
Przedłużył pan niedawno kontrakt z Lechią do 2023. To była szybka akcja czy rozmowy trwały od wielu miesięcy i wreszcie teraz udało się je sfinalizować?
- Poszło szybko, chwila - moment.
Znał pan wcześniej Restaurację Kubicki, gdzie doszło do przedłużenie pana związku z klubem?
- Byłem wcześniej tam kilka razy, uprzedzając pytanie - zniżek z racji nazwiska nie posiadam.
Pozostając w klimacie gastronomicznym, skąd się wzięła pańska boiskowa ksywa "Kebsi"? To od popularnej potrawy rodem z Bliskiego Wschodu?
- W klasie sportowej do nikogo nie mówiło się po imieniu, każdy miał pseudonim, niekiedy złośliwy. Myślę, że "Kebsi" to nie najgorsze pseudo, mogło być o wiele gorzej. W każdym razie nie wywodzi się od kebaba.
Urodził się pan w 1995 roku, w tym roczniku w Zagłębiu Lubin grał Krzysztof Piątek, duży, silny napastnik. Zawsze taki był?
- Nie. Jak przychodził nie był taki, z biegiem czasu urósł trochę. Pracował dużo na siłowni, spędzał tam dużo czasu po treningach piłkarskich. Do dziś jesteśmy w kontakcie.
Pana kariera wiąże się z trenerem Piotrem Stokowcem. Gra pan dla niego od wielu lat. O takich zawodnikach mówi się, że to "synek trenera". Jakby pan opisał waszą wieloletnią już relację?
- Jest zupełnie normalna. Nie mam na pewno żadnej taryfy ulgowej. Zostaję po treningach, robię dodatkowe rzeczy. Trener wie, czego się może po mnie spodziewać.
Daniel Łukasik mówił mi kiedyś, że gdyby miał wybór Puchar Polski z 2019 roku zamieniłby na mistrzostwo, do którego zabrakło wam wtedy niewiele. A jak jest z panem?
- Też bym wolał mistrzostwo. W końcówce sezonu zabrakło nam pary, mecze przestały układać się po naszej myśli. Nie tracę nadziei, że jeszcze kiedyś będę najlepszy w kraju.
Rozumiem, że właśnie po to przedłużył pan kontrakt z Lechią do 2023 roku?
- Taki jest cel. Mistrzostwo kusi, ale nie bierze się z niczego. Trzeba zapracować kolejnymi meczami i dobrą równą formą.
Jest pan zawodnikiem, który prawie nie odnosi kontuzji. Zabrakło jednak pana w rewanżowym meczu Lechii z Brondby. Piotr Stokowiec jakiś czas temu mówił mi, że wciąż w nim siedzi to spotkanie.
- Byłem wtedy bardzo chory. Gdybym miał grypę i 38 stopni gorączki, próbowałbym wyjść na boisko choćby z ławki, ale nie było opcji. Ciężko było mi wstać z łóżka. Bardzo żałuję, ale nie ode mnie to zależało.
Druga pana pauza to kontuzja barku rok temu jesienią.
- W moim przypadku groźne urazy zdarzają się na treningu. Zostałem pchnięty, źle upadłem w trakcie twardej walki o piłkę. Zwichnąłem bark, następnego dnia czekała mnie operacja. W lustrze nie był to przyjemny widok, aż mi się słabo zrobiło. Ręka wisiała jak urwana.
Niczym podczas starosłowiańskiego święta Halloween. Wielkimi krokami idą święta Bożego Narodzenia. Pan już chyba wie, co będzie czekało pod choinką.
- Co roku dostaję papier toaletowy. Kiedyś na święta kupiłem kuzynowi zawiniętą piękną kokardą rolkę papieru. On miał wtedy siedem lat i śmiertelnie się obraził, ale potem mu przeszło. Od tego czasu nawzajem obdarowujemy się właśnie papierem toaletowym.
Czytaj cały wywiad na Interii