[fragmenty]
Temat od jakiegoś czasu wraca jak bumerang. Podczas, gdy Lechia skupiła się w ostatnim czasie na wydawaniu potężnych pieniędzy na zawodników ofensywnych, kompletnie zapomniano o zainwestowaniu w klasowego bramkarza. I choć z przodu gra gdańszczan wygląda momentami znakomicie, newralgiczna od lat jest właśnie obsada bramki. O ile między słupkami Lechii jest ruch jak na pekińskim dworcu kolejowym, o tyle brak jakości w każdym z przypadków jest aż nadto widoczny.
Weźmy dla przykładu okres pięciu ostatnich lat. Tak, to wystarczający czas, by móc poddać go analizie. 14 sierpnia 2011 roku Lechia Gdańsk po raz rozegrała mecz na PGE Arenie – stadionie, który niespełna 10 miesięcy później był jedną z aren podczas Euro 2012. W tym historycznym wydarzeniu, tuż za kapitanem drużyny z numerem 33 na plecach na murawę wyszedł Sebastian Małkowski, rozgrywający wówczas swoje 16 spotkanie w polskiej Ekstraklasie. Młody, zdolny, perspektywiczny, o dobrych warunkach fizycznych, urodzony w pobliskim w Tczewie. Teoretycznie – bramkarz skrojony na Lechię. Tylko teoretycznie, bo sam Sebastian nie mógł w najśmielszych snach przypuszczać, że pozycja, na której on wtedy dumnie występował, za kilka lat będzie dostępna dla każdego jak paczka papierosów w osiedlowym kiosku.
Był Małkowski, który na gdańskiej Letnicy jako pierwszy strzegł gdańskiej bramki. Co było dalej? Kabaret, zobaczcie z resztą sami:
Wojciech Pawłowski
Michał Buchalik,
Mateusz Bąk,
Bartosz Kaniecki,
Dariusz Trela,
Łukasz Budziłek,
Marko Maric,
Vanja Milinkovic-Savic,
Damian Podleśny,
10. Na tylu zatrzymał się licznik. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby ktoś w obrębie gdańskiego stadionu przechodził z rękawicami bramkarskimi w kieszeni, to również dostałby swoją szansę w barwach Lechii. Wiecie co łączy WSZYSTKICH bramkarzy, których przed chwilą wymieniłem? To, że KAŻDY z nich był swego czasu pierwszym wyborem trenera. Był Małkowski, chwilę potem Pawłowski, by po jego odejściu do Włoch swoje pięć minut otrzymał Buchalik. Gdy wydawało się, że Bartosz Kaniecki jest tym, kogo Lechia potrzebowała, nagle rozsypał się w drobny mak i do gdańska sprowadzono Dariusza Trelę. W międzyczasie swoje szans cyklicznie otrzymywał Mateusz Bąk, którego chwilę później planowano zastąpić kimś z dwójki Budziłek-Maric. Ostatecznie obu Panów pogodził Savic, który do niedawna zawsze wychodził w pierwszym składzie Lechii.
Do niedawna, bo od kilku spotkań to Damian Podleśny jest ostatnią instancją biało-zielonych. Najczęściej bywało niestety tak, że nawet kibice, którzy żyją tym, co dzieje się w ich ukochanej drużynie, nie wiedzieli, kto w kolejnym meczu będzie „jedynką”. Dziennikarze w przed meczowych briefingach przepytywania kolejnych trenerów rozpoczynali od szyderczego – Trenerze, a kto tym razem w bramce?
Czytał cały artykuł na "Prostozboku.pl"