Gdańsk: czwartek, 14 sierpnia 2025

Tygodnik lechia.gda.pl nr 135 (47/2007)

18 grudnia 2007

Treść artykułu
 |   |   |   |   | 

KAPELAN BIAŁO-ZIELONYCH KS. JĘDRZEJ ORŁOWSKI

Przez młyn Lechii do ołtarza

"W szatni przed każdym meczem w Gdańsku mamy krótką modlitwę. Odbywa się ona tuż przed wyjściem na boisko. Nie może to być długa chwila, ta koncentracja musi być krótka. Modlimy się głównie o zdrowie i siły" - mówi w rozmowie z lechia.gda.pl kapelan Biało-Zielonych, ksiądz Jędrzej Orłowski.

MARIUSZ KORDEK
Gdańsk

Wiele klubów piłkarskich, także w Polsce, posiada swoich kapelanów. Od pewnego czasu także Lechia jest objęta posługą kapłańską. Tą funkcję przy Traugutta pełni ks. Jędrzej Orłowski.

Urodzony 14.08.1970 r. w Gdańsku w rodzinie kaszubskiej. Całe dzieciństwo i młodość spędził w Pelplninie. Ukończył Seminarium Księży Pallotynów w Ołtarzewie. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1997. W 2000 roku został przeniesiony do Parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Gdańsku przy ul. Marii Curie-Skłodowskiej prowadzonej przez księży pallotynów. I tutaj obecnie pełni posługę kapłańską i mieszka.

Ks. Jędrzej jest duszpasterzem akademickim oraz kapelanem-wolontariuszem w hospicjum im. Ks. Eugeniusza Dutkiewicza.

Z kapelanem Lechii rozmawialiśmy w jego mieszkaniu, w którym na miejscu honorowym wiszą koszulka i szalik w biało-zielonych barwach.

Ks. Jędrzej podczas otwarcia sztucznego boiska na Traugutta.

Od kiedy ksiądz jest kapelanem Lechii?

- Kapelanem Lechii formalnie jestem od 1,5 roku, ponieważ wtedy zarząd klubu z dyrektorem Błażejem Jenkiem i piłkarzami, zwrócili się do księdza arcybiskupa Gocłowskiego, aby formalnie ustanowił mnie kapelanem. Ksiądz arcybiskup napisał mi stosowne pismo, które w Kościele nazywa się dekretem, nominujące mnie kapelanem, dusztapesterzem Ośrodka Szkolenia Piłkarskiego Lechia Gdańsk.

Jak do tego doszło?

- Geneza jest taka: ponad 3 lata temu, kiedy Lechia grała w III lidze, pomyślałem sobie, że dobrze będzie zaprosić tych chłopaków w czasie Bożonarodzeniowym na opłatek. To była moja inicjatywa, w której pomógł mi jeden z kibiców Lechii - Marek Możejko, który prowadzi bar Oaza. Skontaktował mnie on z trenerem Marcinem Kaczmarkiem. Zadzwoniłem do Marcina, bardzo się ucieszył z tej propozycji. I w ten sposób drużyna Lechii przyszła do mnie na spotkanie opłatkowe. Długo rozmawialiśmy, wytłumaczyłem się im skąd ta inicjatywa wyszła. Dostałem od drużyny szalik w prezencie. Poznałem wtedy Roberta Sierpińskiego, Krzyśka Brede oraz Maćka Kalkowskiego. Oni byli takimi łącznikami mojej osoby z drużyną.

- Na tym opłatku opowiedziałem im, że każdego roku w zimie organizuję kulig dla studentów w Wierzycy. Jedziemy autokarem, są tam konie, ognisko, grzane wino. I tak kilka tygodni później zadzwonił do mnie "Heniek" z zapytaniem czy nie zorganizowałbym im takiego kuligu. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie. Pojechaliśmy tam samochodami w liczbie ok. 20 osób. Przeżyłem tam dużo pięknych momentów, ale były też chwile dramatyczne. Nie było z nami trenerów, a co chwilę któryś z zawodników wypadał z sanek. Na szczęście nikt nie doznał żadnej kontuzji.

Czy klub musiał wystąpić do księdza biskupa o nominację dla księdza jako kapelana?

- Potem było następne spotkanie opłatkowe. I na tym spotkaniu Błażej Jenek oraz Mariusz Popielarz stwierdzili, że ja powinienem być ich kapelanem. Ja im odpowiedziałem, że jako ksiądz i tak im jakiś czas poświęcam, ale jeśli chcecie to sformalizować, to powinniście pojechać do księdza arcybiskupa i poprosić go o to - wystosować odpowiednie pismo. W międzyczasie była przerwa w rozgrywkach i podczas jednego ze sparingów poznałem honorowego prezesa p. Kazimierza Kuleszę, który z wielkim entuzjazmem i ogromną sympatią podszedł do tej sprawy.

- Arcybiskup po dwóch tygodniach wydał stosowny dekret i od tamtej chwili jestem formalnie kapelanem Lechii. To było oficjalne pismo i arcybiskup musiał na nie odpowiedzieć. Sam Kazimierz Kulesza był niecierpliwy i wydzwaniał do kurii z zapytaniem, czy sprawa jest już załatwiona.

- Wiedziałem, że powinienem być najbliżej pierwszej drużyny. Owszem klub stanowią też kibice, działacze, każdy z nich ma biało-zielone serce. Czuję odpowiedzialność za chłopaków z I drużyny, choć zdaję sobie sprawę, że Lechia to także to, co było kiedyś.

Jak piłkarze zareagowali na wieść o tym, że będą mieli kapelana?

- Spotkałem się z bardzo wielką otwartością i życzliwością piłkarzy. I to zarówno tych, którzy brali udział w pierwszych spotkaniach, jak i tych, którzy doszli później do zespołu. Zżyłem się z nimi bardzo. Często są w wieku moich studentów, dzwonią do mnie, przysyłają smsy. Mają swoje plany małżeńskie, staram się wtedy przygotować ich w jakiś sposób do sakramentu małżeństwa przez katechezy, spotkania.

- Często staram się udzielać pomocy psychologicznej dla nich i dla kogoś z ich rodzin. Zdaję sobie sprawę, że wielu zawodników nie miało innego kontaktu z księdzem poza lekcjami religii w szkole. Mogą mieć różne konotacje, często negatywne. I tutaj widzą, że kapelan jest im bardzo życzliwy, który jest tu z nimi nie dlatego, że ktoś mu kazał, ale z własnej woli, z potrzeby serca.

- Oni także mają taką potrzebę. Ostatnio "Wiśnia" zawierał związek małżeński i zaprosił mnie na tę uroczystość. Pojechałem do Starogardu i błogosławiłem jego związek. Seba Fechner też mnie zaprosił. Niestety nie byłem w Gostyniu, ale przez katechezy przygotowywałem ich do sakramentu.

- To jest znak dla mnie, że mnie zaakceptowali, że jestem w tej rodzinie Biało-Zielonych, w której zawsze byłem, ale teraz mam także inną rolę.

Czy ksiądz może w pewien sposób zastąpić zawodnikom psychologa?

- Uważam, że psycholog w drużynie, na takim poziomie jak Lechia, jest po prostu konieczny. To powinien być człowiek, który jest z nimi przez cały czas. Widzieliśmy jaką rolę odgrywał psycholog w sztabie Adama Małysza czy w pewnym momencie życia Otylii Jędrzejczak. Ja od strony duchowej staram się pomagać w takim wymiarze czasu, jakim dysponuję i myślę, że w pewien sposób zastępuję im psychologa. I cieszę się, że ta inicjatywa nie wychodzi często ode mnie, ale od piłkarzy. Wiedzą, gdzie mnie szukać i jak do mnie trafić.

Czy ksiądz był kibicem Lechii?

- Tak. Po raz pierwszy siedziałem na tym stadionie na początku lat 80. W momencie, kiedy Lechia grała w III lidze i za chwilę miała szturmować bramy ekstraklasy, zdobywając po drodze Puchar Polski. Urodziłem się w Gdańsku, jednak od dziecka mieszkałem w Pelplinie. Z moimi kolegami z Pelplina przyjeżdżaliśmy na Traugutta na mecze. Od dziecka byłem kibicem Lechii. Nie wyobrażałem sobie, abym mógł kibicować innej drużynie. Miałem zrobiony przez mamę szalik na drutach.

- Potem zawsze kibicowałem Lechii, choć nie zawsze mogłem bywać na meczach. Najpierw ze względu na moją naukę w Seminarium pod Warszawą. Potem po seminarium pracowałem w Chełmnie k. Torunia. Następnie dwa lata pracowałem w Międzyrzeczu obok Gorzowa. Lechię w tym czasie także dopadł głęboki kryzys. I dopiero, gdy trafiłem do obecnej parafii w 2000 roku, z czego ogromnie się cieszę, do miasta, w którym się urodziłem i dodatkowo tak blisko Traugutta, gdzie zostałem wikariuszem, następnie kapelanem w hospicjum oraz dusztapesterzem akademickim, wtedy ponownie zacząłem przychodzić na mecze Biało-Zielonych.

Jak ksiądz zagrzewa zawodników do walki?

- Dzieje się to w różny sposób. Przede wszystkim daję im nadzieję, że są mocni i silni, że solidnie trenowali, że są wstanie wygrać w tej chwili z każdym. Jednocześnie mówię im, że najważniejsze jest to, aby zostawili serce i zdrowie na tym boisku.

- W szatni przed każdym meczem w Gdańsku mamy krótką modlitwę. Odbywa się ona tuż przed wyjściem na boisko. Nie może to być długa chwila, ta koncentracja musi być krótka. Modlimy się głównie o zdrowie i siły. O zwycięstwo trudno się modlić, bo Pan Bóg będzie wiedział, co ma zrobić. Pan Bóg nie musi wysłuchiwać każdej modlitwy w ten sposób jak to my byśmy sobie życzyli. To jest krótki moment, ale piłkarze podkreślają, że bardzo ważny. Czasami jest tak, że nie mogę być na meczu i wtedy zwracają uwagę, że nie było księdza i nie było modlitwy.

- Ważne są dla mnie takie momenty, że spotykam się z odpowiedzią. Ważne są dla mnie także relacje personalne z zawodnikami, dlatego dodatkowo przed każdym meczem staram się z każdym zamienić choćby jedno zdanie. Stoję w tunelu, a piłkarze podchodzą do mnie. Niektórzy mówią: "O, nasz dobry duch jest, więc będzie dobrze".

- Po meczu także schodzę pod tunel, aby jeszcze przed wejściem do szatni podać im rękę, powiedzieć dziękuję. Zawsze im dziękuję, bo widzę, ile zdrowia zostawili na boisku. Nieraz trzeba ich także pocieszyć. Dużo było takich momentów po meczu z Ruchem Chorzów w ubiegłym sezonie, kiedy tliła się jeszcze nadzieja na awans. Atmosfera w szatni była nieciekawa. Byli zdruzgotani, przybici, zresztą ja też.

W szatni spędza ksiądz dużo czasu? Tam padają różne słowa, nieraz bardzo ciężkie.

- Nauczyłem się z tymi niecenzuralnymi słowami jakoś żyć. Wiadomo, że to są emocje. Z pewnością kiedy ja jestem, piłkarze wypowiadają tych słów mniej, ale gdzieś tam padają. Moja rola nie jest taka, abym ich stopował. Jestem w szatni do momentu, kiedy wychodzą na rozbieganie. Jestem z nimi kilkanaście minut po meczu, jest wtedy także okazja, aby z nimi porozmawiać, żeby widzieli, że kibic jest z nimi zawsze. Tym bardziej kapelan, duszpasterz. Niezależnie czy im się powiedzie, czy nie. Tak jak Tadziu Duffek często powtarzał "dumni po zwycięstwie i wierni po porażce".

Z jakiego miejsca na stadionie ksiądz ogląda mecze?

- Cały mecz oglądam z pozycji trybuny honorowej. Mam jednak pokusę, aby kiedyś obejrzeć mecz, stojąc na murawie, blisko boiska. Od razu po modlitwie przechodzę na trybunę i oglądam spotkania w towarzystwie osób związanych bezpośrednio z Lechią.

Czuje się ksiądz członkiem sztabu szkoleniowego?

- Czuję się, choć na pewno jest to inna rola. Spotykam się z wielką otwartością od wszystkich, zarówno od trenerów, jak i lekarzy czy masażystów.

- Często także przeżywam osobiście dramaty zawodników. Zdarza się tak po zakończonym sezonie, kiedy niektórzy muszą szukać pracy w innym klubie. Wiadomo, że to jest ich zawód, ale jednak mają rozterki, często są zawiedzeni. Zdaję sobie sprawę i nie kwestionuję decyzji trenerów czy zarządu. Znam ich od takiej ludzkiej strony i radzę im, aby się nie załamywali. Daję im siłę i pokrzepienie. Wielu piłkarzy, z których zrezygnowano w Gdańsku gra gdzie indziej i też sobie tam radzą.

- W tym sensie jestem gdzieś w sztabie szkoleniowym, ale nie jestem na etacie, nie jestem zatrudniony. Ja patrzę na nich przez pryzmat duchowy, psychologiczny czy religijny. Rolą księdza jest to, aby starać się pomóc im spotkać z Panem Bogiem, który jest dobry, życzliwy, kogo nie należy się bać, komu należy zaufać. Często nie mówię o Panu Bogu wprost, ale sama moja obecność jest dla tych chłopaków dużym znaczeniem, że jednak mogą pomyśleć, że Pan Bóg to jednak "fajny gość", któremu warto zawierzyć. Sami piłkarze podkreślali w rozmowach prywatnych, że dzięki księdzu patrzą inaczej na świat, na wiarę.

Czy myślał ksiądz, aby regularnie odprawiać msze święte w intencji Lechii?

- Tak, myślałem i być może tak będzie. Dotychczas msze odprawialiśmy 3-4 razy w roku. Na pewno byłoby dobrze, gdybyśmy zrobili jedną taką niedzielę w miesiącu. I myślę, że jest to możliwe. Co tydzień w niedzielę odprawiam mszę akademicką i studenci są dobrze nastawieni do tych wspólnych nabożeństw z Lechią. Podoba im się, że piłkarze czytają słowo Boże, że idą z darami - koszulką, piłką, szalikiem. Czyli tak, jak to robimy na akademickiej mszy świętej. Cały czas o tym myślę, ale nie chcę od razu tego narzucać. Musi być wola także drugiej strony, czyli piłkarzy, działaczy oraz kibiców. Mam nadzieję, że na najbliższym spotkaniu opłatkowym będzie okazja omówić tę sprawę.

- Chciałbym włączyć w to także kibiców, którzy będą mi zawsze tak samo bliscy jak piłkarze. Ja jestem z nich. Siedziałem w młynie, kiedy jeszcze znajdował się na przeciwko trybuny krytej. I chciałbym na te msze święte serdecznie zapraszać także kibiców. Z doświadczenia swojego jako ksiądz wiem, że zawsze znajdzie się grupa, która odpowie pozytywnie.

Czy myślał ksiądz o tym, aby na kilkanaście przynajmniej minut stanąć ponownie w młynie?

- Pomyślałem kiedyś o tym. Byłoby to dla mnie ciekawe, nowe doświadczenie. Jak mówiłem, jako młody chłopak, kiedy byłem w wieku tych kibiców spod zegara, to był dla mnie chleb powszedni. Nie wyobrażałem sobie, aby kibicować z innego miejsca. Teraz moja rola jest inna. Często widziałem zaskoczenie wśród moich uczniów, kiedy spotykali mnie na stadionie "a ksiądz też na mecze chodzi". Bardzo często byli zdziwieni. A ja im odpowiadam, że chodziłem na mecze, kiedy ciebie jeszcze na świecie nie było.

A jak inni księża odbierają takie, a nie inne zainteresowanie księdza?

- Podchodzą do tego z dużym zainteresowaniem, zrozumieniem, zadając wiele pytań. Jak ja się tam odnajduję i jak realizuję swoją posługę kapłańską. Informacja o tym, że zostałem ustanowiony kapelanem Lechii trafiła do wszystkich gdańskich parafii. Na początku odczuwali mocne zdziwienie, że Lechia chciała mieć swojego kapelana. Potem nastąpił z ich strony pewien rodzaj podziwu.

Czy bycie kapelanem Lechii jest dla księdza swego rodzaju wyróżnieniem, nobilitacją?

- Dla mnie jest to wielka nobilitacja. Jednak większe wyróżnienie wypływa z tego, że dyrektor, że piłkarze i trenerzy, zwrócili się z prośbą, żebym to właśnie ja był ich duszpasterzem i kapelanem.

A ksiądz arcybiskup rozmawiał z księdzem przed tą nominacją?

- Dzwonił do mnie, jednak z racji tego, że jestem Pallotynem, musiał zadzwonić także do mojego przełożonego, księdza prowincjała pallotynów, który ma siedzibę w Poznaniu, aby zapytać się czy nie ma nic przeciwko tej nominacji. Po tym dekrecie wysłałem do księdza arcybiskupa list z podziękowaniem, że obdarzył mnie zaufaniem.

- Obecnie koledzy księża kojarzą mnie nie tylko z tego, że jestem duszpastesterzem akademickim oraz kapelanem w hospicjum, ale także kapelanem Lechii. I zadają mi masę pytań o klub, o mecze, o wyniki.

Zna ksiądz innych kibiców-księży?

- Znam ich wielu. Wielkim kibicem Lechii Gdańsk jest ksiądz proboszcz z Przymorza ks. Grzegorz Stolczyk. Jest to także najbliższy wujek Krzysztofa Pilarza, kiedyś zawodnika Lechii, a obecnie Odry Wodzisław. Tak naprawdę ksiądz, który jest wychowany w Gdańsku, nie może nie być kibicem Lechii, prawda? Na pewno na stadionie jest ich mniej, ale myślę, że niektórzy bywają. Mogą być w tłumie, siedzą w różnych miejscach i trudno mi ich zauważyć.

- Ja zawsze to wiedziałem, ale teraz będąc księdzem i to w Gdańsku, a także w tej parafii, to z każdym dniem się przekonuję, że Lechia Gdańsk, to nie jest przypadkowy klub, jakich jest wiele w tym kraju. Dla tych ludzi, którzy mieszkają tu, na Traugutta, na Smoluchowskiego, moi parafianie, ale także dla całego Gdańska, w tej w nazwie Lechia kryje się coś więcej. To jest to, co Brazylijczycy mówią, że Pan Bóg i piłka to jedno.

- Często się mówi, że w Brazylii futbol jest religią. Pewnie coś z tej religijności, jeśli chodzi o Lechię i Gdańsk, również jest. Stąd taka wielka życzliwość do tego klubu. Wielka życzliwość w momentach, kiedy było trudno, kiedy trzeba było zaczynać od A-klasy. Ci ludzie nigdy nie odwrócili się od klubu. Sam opowiadałem swoim kolegom czy też innym księżom, aby pokazali mi klub czy też miasto w Polsce, gdzie na mecze IV-ligowe przychodzi kilka tysięcy kibiców. To musi być coś więcej niż tylko miłość do piłki. Dlatego nie podoba mi się sytuacja, gdy jakaś grupa próbuje zagospodarować sobie to, co nazywamy klubem sportowym Lechia Gdańsk. To jest coś więcej niż jakaś tylko grupa czy zarząd klubu, czy piłkarze stanowiący obecnie kadrę II ligi.

- I ciągle się uczę tej miłości do Lechii, nawet od tych młodych kibiców, których spotykam. Wielką także satysfakcją dla mnie jest każda rozmowa przed meczem czy w trakcie spotkania z Romanem Rogoczem, Romanem Koryntem czy też z Kazimierzem Kuleszą. Ja się o nich boję, bo to są już starsi ludzie, ale ile mają entuzjazmu i serca. I jak mocno przeżywają każdy sukces i każdą porażkę.

Mocno ksiądz przeżywa mecze Biało-Zielonych?

- Mocno przeżywam. Już kilka dni przed meczem przeżywam, a potem także po spotkaniu. Albo się cieszę, albo jest mi przykro. Całe szczęście, że ostatnie kilka miesięcy to były prawie same przeżycia radosne.

Po każdej strzelonej bramce przez Lechię ksiądz wyskakuje w górę?

- Tak. Takie jest moje prawo (uśmiech) jako kibica. Po każdej strzelonej bramce wyskakuję, reaguję tak jak wszyscy inni. Chociaż teraz w młynie nie jestem ciałem, ale duchem na pewno. Na pewno dziwnie się czułem, kiedy byłem na meczu derbowym w Gdyni. Gdy siedziałem pośród kibiców Arki i nie kryłem swoich emocji.

Jakie powinny być relacje między Lechią a Arką?

- Na pewno powinny być to relacje opierające się na płaszczyźnie wzajemnej uczciwości. Widzę jak wiele było starań ze strony zarządu Lechii, aby te relacje możliwie jak najbardziej ocieplić. Wiadomo, że są historycznie konotacje. Nie od razu Kraków zbudowano i nie od razu uda się je poprawić relacje. Wszystkie życzliwe gesty ze strony zarządu Lechii jednak nie zawsze spotykały się z życzliwością drugiej strony. Myślę tutaj o oskarżeniach Arki o to, że Lechia nie chciała wpuścić na mecz z Katowicami przedstawicieli Arki. Potem okazało się, że prawda była inna. Pojawiały się sprostowania. Tego typu rzeczy temu nie służą.

A doczekamy się czasów, że kibice Arki usiądą razem z kibicami Lechii bez płotów i kordonów policji?

- Może my się nie doczekamy, ale być może następne pokolenie kibiców. Na dzień dzisiejszy, mimo że mam wyobraźnię sięgającą daleko do przodu, nie wyobrażam sobie takiej chwili. Na pewno będę się cieszył, jeśli relacje między kibicami biało-zielonych będą poprawne. Jeśli mówię "rodzina Biało-Zielona" to nie są to słowa na wyrost, ale tak traktuję tych, którzy swoje życie, swoje serce, swój czas oddają temu klubowi.

Jak ksiądz ocenia dokonania piłkarzy minionej jesieni?

- Moje osobiste nastroje, jak i całego naszego środowiska zmieniały się. Po tych początkowych niepowodzeniach, kiedy mieliśmy tylko kilka punków na koncie, nastroje zaczęły się zmieniać w momencie, kiedy Tomka Borkowskiego zastąpił trener Dariusz Kubicki, który jakby tchnął w drużynę nowego ducha.

Można go nazwać cudotwórcą?

- Myślę, że chociaż jestem osobą głęboko wierzącą i religijną (uśmiech), to jednak nie nazwałbym go cudotwórcą. Darek Kubicki odpowiednio wykorzystał potencjał, który tkwił w tej drużynie. Z resztą ściągniętych przez zarząd Lechii na wniosek trenera Borkowskiego. Z wielką radością przeczytałem w jednym z Tygodników lechia.gda.pl słowa sprawiedliwe mówiące, że nie można zapomnieć o pozytywnej roli Tomka Borkowskiego w zbudowaniu tej drużyny. Dziś jestem szczęśliwy, że jesteśmy na 3. miejscu.

Wierzy ksiądz w awans?

- Nie tylko wierzę, ale uważam, że tylko jakiś wyjątkowy brak szczęścia czy jakiś kataklizm spowodowałby, że Lechia nie awansuje. Oczywiście mówiąc, że wierzę, mam na myśli te ostatnie mecze, które drużyna rozegrała jesienią. Taką poukładaną drużynę, która potrafiła wygrywać nie tylko w lidze, ale także w PP.

A który mecz zapadł księdzu najbardziej w pamięci?

- Niewątpliwie spotkanie pucharowe z Górnikiem Zabrze. Bardzo przeżyłem jego dramaturgię. Wtedy zrozumiałem, że futbol nie do końca jest sprawiedliwym sportem. Tego meczu nie powinniśmy rozstrzygać w rzutach karnych, ale wysokim zwycięstwem w regulaminowym czasie gry. Niemniej jednak odczułem wielką radość, że tak się skończył.

- Nigdy na pewno nie zapomnę meczu z Arką Gdynia. Oba mecze derbowe były inne. Pierwszy przeżywałem z tego powodu, że były to pierwsze derby po kilku latach. Natomiast drugi mecz zapadł mi chyba mocniej w pamięci, ze względu na to, że siedziałem na stadionie w Gdyni, który prawie cały był żółto-niebieski. Wchodząc na stadion, musiałem się przedstawić kim jestem, musiałem powiedzieć, że jestem kibicem Lechii. Co prawda przegraliśmy, ale cała otoczka tego meczu oraz jego dramaturgia sprawiła, że mocno utkwił mi w pamięci.

Gra, którego piłkarza księdzu najbardziej się podoba?

- Leo Beenhakker często podkreśla, że nie chce nikogo wyróżniać. Ja też się nauczyłem, aby nikogo nie wyróżniać. Na pewno są jednak takie jasne punkty, które mocno świeciły w minionej rundzie. Dla mnie całkowitym odkryciem jest Hubert Wołąkiewicz. Uważam, że jest to jeden z najlepszych stoperów, nie tylko w II lidze, ale polskich. Zawsze mi się podoba solidność Jacka Manuszewskiego. Wiem, że niesamowitą pracę, nie tylko piłkarską, ale także przestawienie psychiczne, wykonał Maciek Rogalski. Wspaniała runda, najlepszy strzelec.

- Osobiście jestem wielkim fanem Pawła Buzały. Bardzo mu towarzyszyłem duchowo, poprzez osobistą modlitwę i wsparcie. Wtedy, kiedy nie miał przychylności trybun, często widziałem, jak on to mocno przeżywał. Często powtarzałem, z resztą nie tylko jemu, że Paweł pokaże, że jest dobrym piłkarzem.

- W tej rundzie z tą drużyną stało się coś naprawdę pięknego i tych jasnych punktów było z pewnością więcej. Mam nadzieję, ze w czerwcu razem z tymi, co mają serca biało-zielone, będę się cieszył z awansu. I wtedy każdy będzie mógł powiedzieć, że to jest nasz klub, w który zawsze wierzyliśmy.

Najbardziej znaną nacją piłkarską, jeśli chodzi o religijność są Brazylijczycy. Często się modlą w szatni, można także zauważyć jak klękają po meczach i modlą się na murawie. W Polsce, w Lechii te znaki wiary możemy zaobserwować, gdy piłkarze wychodzą na murawę, kiedy czynią znak krzyża. Jak ksiądz uważa, czemu w Polsce nie ma takich oznak wiary, jakie np. widzimy u zawodników Brazylii?

- Na podstawie moich spotkań z piłkarzami mogę powiedzieć, że są to osoby bardzo wrażliwe. Każdy młody człowiek, który ma w sobie dużo wrażliwości to można powiedzieć, że posiada potencjał, na którym można budować to, co nazywamy religijnością. Spotykam się z dużą religijnością tych chłopaków. Wiadomo, że tą religijność zawsze się wynosi z domu rodzinnego. Inni nabywają ją w czasie.

- Ja bym nie porównywał piłkarzy polskich do tych z Brazylii. Ich religijność jest bardzo różna od naszej, z tego względu, że to się wiąże z inną naturą tych ludzi. Brazylijczycy oraz Argentyńczycy są inni niż Polacy, Niemcy czy też Hiszpanie. Ich religijność jest bardziej spontaniczna, są bardziej wylewni, co wcale nie oznacza, że są bardziej religijni od nas Polaków, czy też Niemców czy innych nacji. Po prostu im jest łatwiej. Oni bardziej emocjonalnie przeżywają swoją wiarę.

- Dostrzegam to także na spotkaniach młodych ludzi, których zapraszał Jan Paweł II do Rzymu czy Paryża. Podczas tych spotkań zawsze najgłośniejsi ze swoim entuzjazmem wiary są Brazylijczycy, Argentyńczycy oraz inni przedstawiciele Ameryki Łacińskiej. Z Europy pewnie Hiszpanie, Portugalczycy oraz Włosi. I tego samego doświadczamy, jeśli chodzi o piłkarzy. Natomiast bałbym się stwierdzenia, że oni są bardziej religijni niż Polacy. To, co jest zawsze pokazywane na zewnątrz, nie zawsze jest miernikiem tego, jacy jesteśmy.

Jaki jest stosunek obecnego trenera Lechii do kapelana?

- Stosunek trenera Kubickiego do mnie charakteryzuje życzliwość i otwartość, i powiedziałbym taka szczerość. Jest dla mnie takim znakiem, że coś nas łączy, życzliwość oraz troska o to, żeby drużyna nasza osiągnęła najlepsze wyniki. Jednocześnie jest to wyraz wspólnoty, więzi. O takich sprawach często nie rozmawia się wprost. To są takie sprawy, które się czuje, że właśnie ta osoba jest mi życzliwa, bliska. I ona myśli tak samo jak ja. Bardzo się cieszę, że trener Dariusz Kubicki jest trenerem Lechii, że jest z nami. I tak jak my ma serce biało-zielone.

- I myślę, że kibice, którzy tak ciepło go przyjmowali, potem tak ciepło się o nim wyrażali w tych dniach, kiedy mu było bardzo trudno. To też powoduje, że on czuje, że jest tutaj potrzebny. Ma duży potencjał zaufania w klubie. Widzę, że ma duży mir wśród piłkarzy. Z rozmów z piłkarzami widzę, że mają do niego duże zaufanie. Ja, który jestem kibicem i obejrzałem tysiące meczów, bardzo też lubię sposób w jaki on się wypowiada na temat futbolu. Z jaką kulturą odnosi się do piłkarzy i w jaki sposób komentuje wydarzenia bieżące, na konferencjach prasowych.

- Bardzo mi zaimponował, kiedy po jednym z pierwszych meczów w Gdańsku zamiast na konferencję prasową, poszedł na rozbieganie z piłkarzami, tłumacząc to w ten sposób, że był bardziej potrzebny tym piłkarzom, którzy akurat w tamtym dniu nie grali. Bo ci, którzy grali przebiegli się wokół stadionu, dostali oklaski, rozdali autografy. Natomiast drużyna to nie tylko ta jedenastka, która grała, ale także rezerwowi oraz ci, którzy nie załapali się do meczowej "18".

- W dzisiejszym futbolu nie wystarczy 11, musi być szeroka kadra. I w tej szerokiej kadrze każdy musi wiedzieć, że jest potrzebny. To pomaga być efektywnym w doskonaleniu swoich umiejętności. Podobnie przekazuję takie podejście piłkarzom. Rolą trenera oprócz szkolenia i treningu, jest pomoc, aby ci piłkarze mogli uwierzyć, że mogą być dobrymi graczami.

Czy zdarzyła się księdzu jakaś nietypowa historia podczas pełnienia posługi kapelana?

- Może nietypowa się nie zdarzyła. Natomiast po jednym z meczów mój kolega fotoreporter powiedział do mnie, w obecności innych osób: widać, że na trybunach jest kapelan, przynajmniej wśród kibiców, bo dawniej jak leżał na murawie zawodnik drużyny przeciwnej to krzyczeli "wstawaj, wstawaj nie udawaj", a teraz śpiewają "dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne...". Opowiedziałem tę historię nawet księdzu biskupowi i też się serdecznie uśmiał.

Ksiądz w młodości też grywał w piłkę?

- Ja nie znam chłopaka z mojego pokolenia, który by nie kopał piłki. Wielką zmorą mojej mamy było to, że nie wiedziała, o której ja wrócę ze szkoły do domu. Często z kolegami od razu po lekcjach graliśmy w piłkę po kilka godzin. W reprezentacji szkoły, zarówno w piłkę nożną, jak i ręczną, najczęściej grałem na bramce. Ta formacja najbardziej mi odpowiadała. Jest to bardzo odpowiedzialna pozycja, wiele zależy od bramkarza.

- I teraz bardzo dobrze życzę naszym bramkarzom, aby doskonalili swe umiejętności. I z całego serca życzę Mateuszowi Bąkowi, aby spełniło się jego marzenie, i nas kibiców, aby jak najszybciej znalazł się między słupkami. Co tu dużo mówić, Mateusz Bąk jest dla mnie ikoną tej młodej Lechii. Gra w niej od A-klasy. Jego oddanie naszemu klubowi jest powszechnie znane. Jego dramat, który przeżywa z powodu tej poważnej kontuzji jest także moim osobistym dramatem. Życzę mu jak najlepiej, pragnę, aby szybko wrócił do zdrowia.

Czy zna ksiądz innych kapelanów klubów piłkarskich? Czy wymienia z nimi poglądy?

- Na pewno znam księdza Mariusza Zapolskiego z Warszawy, który jest chyba najbardziej znanym kapelanem piłkarskim. Znam dobrze księdza kapelana reprezentacji Polski na MŚ w Korei i Japonii ks. infułata Józefa Wójcika z diecezji sandomierskiej. Tak, wymieniamy poglądy, staram się nadsłuchiwać różnych informacji. Tak na dobrą sprawę nikt nigdy nie opracował żadnego podręcznika dla kapelanów piłkarskich.

- Taki podręcznik mają kapelani, którzy posługują w szpitalach. Na pewno wiem jak to się robi w duszpasterstwie akademickim, bo jest specjalna komórka przy Konferencji Episkopatu Polski. Jest podkomisja ds. sportu przy Konferencji Episkopatu. Szczerze mówiąc, nie nawiązałem z nimi, jakiegoś bliższego kontaktu. Ks. biskup Marian Florczyk jest koordynatorem tego duszpasterstwa sportowców. Być może uda się w okresie kolędowym zapoznać się z tym centrum duszpasterstwa. Na razie postępuję tak, jak mi intuicja podpowiada.

Czego księdzu należałoby życzyć z okazji nadchodzących świat, i co ksiądz chciałby przekazać kibicom Lechii?

- Sobie chciałbym życzyć, abym był człowiekiem bardziej wierzącym, abym ufał bardziej Panu Bogu, abym był jeszcze bardziej otwarty na ludzi, z którymi się spotykam, którzy do mnie przychodzą. Życzyłbym sobie, aby te wszystkie plany i marzenia duszpasterskie w Nowym Roku się zrealizowały. Życzyłbym dużej aktywności w duszpasterstwie akademickim studentów. Życzyłbym sobie, abym miał więcej czasu na pisanie i obronę doktoratu, nad którym obecnie się trudzę.

- Natomiast kibicom, piłkarzom, działaczom z całego serca chciałbym życzyć tego, czego życzy w ostatniej encyklice Benedykt XVI - nadziei. Tej nadziei, którą pokładamy w Panu Jezusie, tej nadziei, która jest skonkretyzowana w naszym środowisku na sukces Lechii Gdańsk. Życzę abyśmy wszyscy w czerwcu cieszyli się tym sukcesem, a gdy będziemy witali Nowy Rok 2009, abyśmy cieszyli się dobrą wyjściową pozycją w ekstraklasie. Życzę także ładnego stadionu przy Traugutta z podgrzewaną murawą i pięknym oświetleniem. Myślę, że to, co powiedział Darek Kubicki jest prawdą: "Lechia jest skazana na sukces".

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę, aby te życzenia w miarę szybko się spełniły.

Opinie (3)
Copyrights lechia.gda.pl 2001-2025. Wszystkie prawa zastrzeżone.
kontakt | 0.011