Mecz z wicemistrzem Polski sezonu 2006/07 miał być szczególny pod kilkoma względami. Po pierwsze, miał to być debiut nowego trenera. Tomasz Kafarski wcześniej asystujący trzem kolejnym trenerom Lechii, tym razem miał po raz pierwszy zupełnie samodzielnie zmierzyć się z seniorską piłką. Zadanie o tyle trudne, że Kafarski mając 34 lata jest najmłodszym szkoleniowcem w ekstraklasie. Po drugie, sobotni mecz miał być momentem odbicia się gdańszczan od dna . W piątek dał temu wyraz Paweł Kapsa mówiąc: - GKS to idealny przeciwnik do tego, aby się odbudować i oddalić od strefy spadkowej. Na pewno zwycięstwo z Bełchatowem dałoby nam bardzo wiele, również pod względem psychologicznym. Zespół z Bełchatowa jest trudnym rywalem, który dobrze gra w ofensywie i ma znakomitych piłkarzy, takich jak na przykład: Cetnarski, Nowak, Ujek. Żeby wygrać z tą drużyną musimy zagrać przede wszystkim odpowiedzialnie, mądrze i skutecznie. Ładna pogoda, święta i pełne trybuny. Nie pozostaje nam nic innego, jak wygrać to spotkanie. I rzeczywiście pogoda w sobotę była piękna, a kolejka czekających przed bramofurtami na wejście na stadion piekielnie długa. Niestety słowa bramkarza gdańskiej Lechii nie sprawdziły się i zamiast radości kibicom w grodzie nad Motławą pozostały tylko kalkulacje.
Zanim przystąpimy do analizy przyczyn porażki odnotujmy, co w grze gdańskiej drużyny mogło się podobać:
- Podopieczni Tomasza Kafarskiego wreszcie chcieli grać. W ostatnich kilku meczach pod wodzą trenera Jacka Zielińskiego wśród piłkarzy widać było apatię i brak zaangażowania w grę. Sprawiali oni wrażenie, jakby wychodzili na boisko tylko po to, by odrobić „swoje” i zainkasować kolejną wypłatę. Podczas meczu z GKS Bełchatów w końcu można było dostrzec autentyczną chęć uzyskania dobrego rezultatu. Wystarczy choćby wspomnieć sytuację, w której sędzia Hubert Siejewicz nie podatkował rzutu karnego za rzekomy faul na Jakubie Zabłockim. Arbiter już po chwili został otoczony gronem krzyczących mu do ucha piłkarzy w Biało-Zielonych trykotach. Takiej sportowej zadziorności nie widzieliśmy na Traugutta od dawna.
- Widać było więcej gry kombinacyjnej. W końcu Biało-Zielonym (szczególnie w pierwszej połowie) zaczęły wychodzić podania na 20-30 metrze, w środkowej strefie boiska. Po jednym z takich zagrań bramkę strzałem z dystansu zdobył Łukasz Surma. We wcześniejszych meczach ataki Lechii konstruowane były głównie na skrzydłach i kończyły się niecelnymi wrzutkami w pole karne lub nie stwarzającymi żadnego zagrożenia rzutami rożnymi. Tym razem widać było pracę w środku pola, polegającą na szybkiej wymianie podań z pierwszej piłki oraz większej rotacji zawodników wewnątrz tej strefy.
- Lechia zaczęła stwarzać zagrożenia po stałych fragmentach gry. Jeżeliby podliczyć rzuty rożne w meczach z Cracovią, Polonią Bytom i Odrą Wodzisław, to statystyka ta pokazałaby, że gdańszczanie wykonywali ich znacznie więcej niż ich rywale. Co z tego skoro żaden z tych stałych fragmentów nie przyniósł Lechii sytuacji strzeleckiej. W sobotę było inaczej. Wystarczy choćby wspomnieć o sytuacji Cvirika i Bąka z 10 minuty, czy doskonały strzał Karola Piątka z rzutu wolnego.
- Niektórzy piłkarze Biało-Zielonych zaliczyli kilka dobrych indywidualnie występów. Wystarczy wspomnieć Arkadiusza Mysonę, który na boisku był dosłownie wszędzie. Dobry mecz rozegrał też Piotr Wiśniewski, który umiejętnie rozgrywał piłkę pomiędzy swoich kolegów.
- Oceniając debiut Tomasza Kafarskiego jako trenera należy zwrócić uwagę na to, że o wiele szybciej niż Jacek Zieliński dokonywał zmian. W 58. minucie na boisku ujrzeliśmy Macieja Kowalczyka w miejsce Marco Bajica, w 72. minucie za Piątka wszedł Manuszewski, a 8 minut później na boisku ujrzeliśmy Kaczmarka w miejsce Rogalskiego. Co więcej pomimo, iż mecz Lechia rozpoczęła w defensywnym ustawieniu (1-4-5-1), nowy trener miał odwagę dość szybko wprowadzić drugiego napastnika i wzmocnić ofensywne walory zespołu ryzykując utratę jednego punktu.
Teraz przejdźmy do aspektów negatywnych:
- Skuteczność, skuteczność, skuteczność. Ilość sytuacji, które stworzyła sobie Lechia była naprawdę godna podziwu. Kibice na stadionie co chwilę podnosili ręce w geście triumfu, by za chwile wydobyć z siebie jęk zawodu zorientowawszy się, że piłka nie trafiła do siatki bramki drużyny gości. Z tego skoro z ponad tuzina szans wykorzystano tylko jedną, co daje wyjątkowo niski odsetek skuteczności. W drużynie brakuje w ataku kogoś, kto imponowałby sprytem w polu karnym, kogoś, kto potrafiłby instynktownie znaleźć się w sytuacji strzeleckiej w „szesnastce” przeciwnika. Bez przynajmniej jednego rasowego napastnika ciężko jest zbudować solidną ligową drużynę. Jeżeli spojrzeć na klasyfikację najlepszych ligowych strzelców, nie dostrzeżemy tam ani jednego zawodnika z Gdańska (wyłączając Jakuba Zabłockiego, który wszystkie swoje bramki w tym sezonie zdobył w barwach Polonii Bytom). Jak do tej pory w obecnych rozgrywkach ekstraklasy żaden z Lechistów nie przekroczył magicznej bariery 3 bramek.
- Kolejnym minusem w grze Lechii było słabe przygotowanie kondycyjne. Ostatnią sytuacją, w której widać było, że piłkarze Lechii posiadają jeszcze jakiekolwiek pokłady energii była sytuacja z 73. minuty, w której w polu karnym padł Zabłocki. Potem na twarzach piłkarzy Tomasza Kafarskiego widać było już tylko ogromne zmęczenie. Łukasz Surma, nominalny playmaker ok. 85 minuty zaczął utykać. Ostatnie kilka minut zamiast walki Lechii o bramkę wyrównującą upłynęło na ewidentnej grze na czas Mariusza Ujka i Dawida Nowaka. Czy jest to wynik zbyt szalonego tempa w pierwszej połowie i nierównomiernego rozłożenia sił w trakcie meczu ? A może nowy trener jest zwolennikiem porządnego „wycisku” podczas treningów ? Czy też powodem jest źle przepracowany okres zimowy, kiedy należało budować kondycję na trzy miesiące pomiędzy marcem, a końcem maja ? Sądząc po wypowiedziach Tomasza Kafarskiego na pomeczowej konferencji prasowej, winą należy obarczyć zbyt szybkie tempo narzucone przez samych Lechistów w pierwszej połowie.
- Kiepskie spotkanie w barwach gdańskiego zespołu rozegrał Krzysztof Bąk, który od 40 minuty spotkania balansował na granicy faulując raz po raz ryzykując otrzymanie drugiego żółtego kartonika. Ponosi on także winę za drugą bramkę dla drużyny przyjezdnych. To właśnie jego niezdecydowanie i brak wyobraźni wykorzystał Dawid Nowak. Choć trudno winić go za którąkolwiek z bramek, kiepską statystykę w sobotnim meczu odnotował też Paweł Kapsa, który spośród dwóch strzałów, które leciały w światło jego bramki nie obronił żadnego. Czy nadszedł już najwyższy czas na powrót Mateusza Bąka pomiędzy słupki bramki bronionej przez gdańszczan ?
Odchodząc od kwestii czysto sportowych warto zwrócić jeszcze uwagę na kilka kwestii. Pierwszą z nich jest przyjęcie jakie kibice zgotowali Tomaszowi Kafarskiemu. Jego nazwisko zapowiadane przez spikera spotkało się z aplauzem publiczności z ulgą przyjmującej fakt, że na ławce trenerskiej w końcu siedzi ktoś inny niż Jacek Zieliński. Głowa długoletniego piłkarza Legii Warszawa jednak części kibiców nie zadowoliła. Jak można było dowiedzieć się z flag wywieszonych na płocie do pełni szczęścia brakowało im skalpu dyrektora sportowego Radosława Michalskiego. Autorzy tej inicjatywy zostali napomnieni w przerwie przez spikera i poproszeni o zwinięcie tych transparentów, pod groźbą przerwania meczu i przyznania walkoweru drużynie przyjezdnej. Zwinięte powracały jednak na płot po kilku minutach. Ich zdjęcia zażądał delegat Polskiego Związku Piłki Nożnej Paweł Kobyłecki z Radomia, któremu treści przedstawione na nich nie przypadły do gustu. Sytuacja ta nasuwa pytanie gdzie przebiega granica pomiędzy bezpieczeństwem stadionowym, a prawem jednostki do swobody wypowiedzi gwarantowanym przez konstytucję w demokratycznym państwie takim jak Rzeczpospolita Polska. Nie nam to rozstrzygać, ale sytuacja ta wydaje się nie mieć precedensu w polskiej piłce.
Kolejna porażka Lechii z pewnością zepsuła samym piłkarzom i ich kibicom świąteczny nastrój. W ostatnich czterech latach piłkarze z Gdańska wszystkie swoje wielkosobotnie potyczki rozgrywali na wyjeździe. Wyniki tych pojedynków wskazują na to, że atmosfera świąteczna nie stanowi dla Biało-Zielonych ani dodatkowego bodźca, ani nie działa na nich demotywująco. Spośród tych czterech spotkań Lechia jedno wygrała (rok temu z GKS Jastrzębie), dwa zremisowała i jedno przegrała (dwa lata temu z Polonią Warszawa). I tu historia zatacza koło, gdyż to właśnie ta ostatnia drużyna jest kolejną przeszkodą na drodze Lechii ku utrzymaniu w ekstraklasie. W Warszawie nie będzie już miejsca na kalkulacje. Aby miały one jakikolwiek sens ten mecz trzeba będzie wygrać. Czy więc praca trenera Kafarskiego przełoży się na końcowy wynik, czy może w sobotę wieczorem lepiej sytuacje będzie opisywał termin „syzyfowe prace” ?